Przy obecnej skali ruchu samochodowego transportowego międzynarodowego, zdarza się, że w podróż do innego kraju wyrusza pojazd, który ciągnie naczepę, a sam pojazd i naczepa ubezpieczone są u innego ubezpieczyciela. Zgodnie z prawem polskim, za szkodę wyrządzoną przez tak złączone pojazdy odpowiada zasadniczo zawsze ubezpieczyciel pojazdu, który ciągnie. W częsci krajów UE, ustawodawca zdecydował jednak, że odpowiedzialność wówczas dzielona jest między ubezpieczycieli, np. po połowie (prawo niemieckie). Wówczas kiedy dochodzi do szkody, najczęściej szkodę naprawia ubezpieczyciel pojazdu, który ciągnie, a następnie zwraca się do ubezpieczyciela naczepy o zwrot połowy odszkodowania tłumacząc, że taka zasada obowiązuje na gruncie prawa miejsca zdarzenia i powstania szkody, co oznacza, że prawo polskie nie znajdzie zastosowania, lecz polski sąd powinien orzekać stosując bezpośrednio prawo obce, lokalne zgodnie z zasadami kolizyjnymi prawa właściwego (tak, możliwe jest i nie jakoś szczególnie wyjątkowo rzadkie, że sąd polski wydaje wyrok dotyczący jakiegoś zdarzenia transgranicznego, stosując prawo obce, a nie polskie do rozstrzygnięcia). Czy jednak ubezpieczyciel regresujący ma rację? Nie ma racji, bowiem roszczenie takie powinno być oceniane wedle prawa polskiego, a nie zagranicznego (prawo polskie przy tym taki regres wyklucza). Sprawa taka była przedmiotem rozstrzygnięcia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej - sprawy połączone C-359/14 i C-475/14. Wskazano w uzasadnieniu, że "wykładni rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 593/2008 z dnia 17 czerwca 2008 r. w sprawie prawa właściwego dla zobowiązań umownych (Rzym I) oraz rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 864/2007 z dnia 11 lipca 2007 r. dotyczącego prawa właściwego dla zobowiązań pozaumownych (Rzym II) należy dokonywać w ten sposób, że prawo właściwe dla roszczeń regresowych ubezpieczyciela pojazdu ciągnącego - który wypłacił odszkodowanie osobom poszkodowanym w wypadku spowodowanym przez kierującego tym pojazdem - względem ubezpieczyciela przyczepy ciągniętej w chwili tego wypadku przez ten pojazd należy ustalić na podstawie art. 7 rozporządzenia nr 593/2008, jeżeli przepisy regulujące odpowiedzialność deliktową, mające zastosowanie do tego wypadku na mocy art. 4 i nast. rozporządzenia nr 864/2007, przewidują podział odpowiedzialności za naprawienie wyrządzonej szkody". Art. 7 rozporządzenia nr 593/2008 wskazuje natomiast, że w zakresie, w jakim strony nie dokonały wyboru prawa zgodnie z niniejszym ustępem, umowa taka podlega prawu państwa członkowskiego, w którym umiejscowione jest ryzyko ubezpieczeniowe w chwili zawarcia umowy. Państwo ryzyka natomiast ustala się na zgodnie z art. 2 lit. d) drugiej dyrektywy Rady 88/357/EWG z dnia 22 czerwca 1988 r. w sprawie koordynacji przepisów ustawowych, wykonawczych i administracyjnych odnoszących się do ubezpieczeń bezpośrednich innych niż ubezpieczenia na życie i ustanowienia przepisów ułatwiających skuteczne korzystanie ze swobody świadczenia usług. Zgodnie z tym aktem "Państwo Członkowskie umiejscowienia ryzyka" oznacza: - Państwo Członkowskie, w którym znajduje się majątek, w przypadku gdy ubezpieczenie dotyczy albo budynków, albo budynków wraz z ich wyposażeniem, o ile wyposażenie budynków objęte jest tą samą polisą ubezpieczeniową, - Państwo Członkowskie zarejestrowania, w przypadku gdy ubezpieczenie dotyczy jakiegokolwiek rodzaju pojazdów, - Państwo Członkowskie, w którym ubezpieczony wykupił polisę ubezpieczeniową w odniesieniu do polis na okres do czterech miesięcy, obejmujących ryzyka związane z podróżą lub urlopem wypoczynkowym, niezależnie od grupy, - Państwo Członkowskie, w którym ubezpieczony stale zamieszkuje lub, jeśli ubezpieczony jest osobą prawną, Państwo Członkowskie, w którym ma siedzibę jednostka organizacyjna zakładu, której dotyczy umowa — we wszystkich przypadkach, które nie są wyraźnie objęte powyższymi tiret. Zgodnie z powyższym, w takim wypadku państwem ryzyka będzie państwo zarejestrowania pojazdu, co oznacza, że decydować będzie miejsce zarejestrowania naczepy. Jeżeli naczepa jest z polski, to rozstrzygać będzie prawo polskie, a zatem taki regres jest wyłączony.
0 Komentarze
Każda działalność gospodarcza polega na zawieraniu różnego rodzaju umów, na podstawie których dochodzi do świadczenia na rzecz klienta usług, oddania mu rzeczy do używania lub przeniesienia na jego rzecz własności rzeczy w zamian za wynagrodzenie pieniężne. W ten sposób pokrywa się nie tylko koszty prowadzonej działalności, ale również generuje zysk, który stanowi podstawową istotę podejmowanej aktywności. Z jednej strony, nieustannym problemem każdego przedsiębiorcy jest szukanie nabywców produktów i usług. Z drugiej strony, w przypadku znalezienia nabywcy, problemem może okazać się uzyskanie zapłaty za usługę, co jest szczególnie frustrujące. Sytuacje tego rodzaju, kiedy Klient nabywa usługę, otrzymuje świadczenie, ale nie płaci (mimo, że nie ma zastrzeżeń do świadczonej usługi) niestety nie są rzadkie. Czy da się zabezpieczyć przed taką sytuacją w codziennym obrocie? Najczęstszą i najbezpieczniejszą metodą jest oczywiście jednoczesne świadczenie usługi czy wydawanie nabytego przedmiotu oraz przyjmowanie zapłaty. W umowach wzajemnych (np. sprzedaży) sytuacja ta powinna być normą i często jest (regułę taką zresztą wprowadza Kodeks Cywilny w art. 488). Przykładowo, kupując produkty w markecie, płacimy za nie wychodząc z niego, co sprawia, że sklep nie musi się obawiać niewypłacalności swoich Klientów ani martwić o ściąganie z nich zapłaty. Nie zawsze jest to jednak możliwe, w szczególności w przypadku dłuższych lub bardziej skomplikowanych usług.
Kolejny sposób, to przyjmowanie płatności z góry. Nie ma żadnych przeszkód prawnych, żeby wynagrodzenie pobierać przed sprzedażą produktu lub przed wykonaniem usługi. Sytuacja taka występuje przykładowo w sprzedaży internetowej produktów, może bez przeszkody funkcjonować również we wszystkich innych powtarzalnych usługach, gdzie z góry można przewidzieć wysokość wynagrodzenia (np. nabycie wycieczki turystycznej). Jedyną wadą takiego rozwiązania jest fakt, że jest to znacznie mniej atrakcyjne dla Klienta, który musi zapłacić przed otrzymaniem produktu czy usługi, w związku z czym przerzuca się na klienta ryzyko związane z możliwością zapłaty, a nie otrzymania świadczenia wzajemnego. Ponadto, utrudnia klientowi realizację jego praw w sytuacji, kiedy usługa czy produkt jest wadliwa. Zabezpieczenie to, mimo, że bezpłatne i pewne, powodować może zmniejszenie konkurencyjności przedsiębiorcy. Nie zawsze jest to również możliwe i raczej rzadko funkcjonuje w obrocie profesjonalnym. Co jednak w sytuacji, w której zmuszeni jesteśmy wyświadczyć usługę czy przekazać produkt, a nabywca uprawniony jest do zapłaty później? Czy da się skutecznie zabezpieczyć? W obrocie gospodarczym, przyjęło się, że zapłata następuje po wyświadczeniu usługi czy wydaniu produktu, na podstawie dostarczonej faktury VAT. Przykładowo, przewoźnik wykonuje przewóz produktów innego przedsiębiorcy, po czym dopiero po wykonaniu umowy przesyła mu fakturę VAT z terminem płatności w wymiarze kilku tygodni od wystawienia faktury. Następnie czeka on na zapłatę. Ostatecznie, często zapłata nie następuje lub jest mocno opóźniona. Ustawodawca, widząc problem tego zjawiska uchwalił ustawę o przeciwdziałaniu nadmiernym opóźnieniom w transakcjach handlowych, jednak nie jest niespodzianką, że rozwiązania tam zaproponowane jedynie symbolicznie wspomagają poszkodowanych przedsiębiorców. Czy można jakoś się zabezpieczyć? Można. Nie zawsze jednak jest to proste i najczęściej będzie wiązało się z dodatkowymi kosztami - obrót gospodarczy i konkurencja nie preferuje jednak przedsiębiorców, którzy zanadto komplikują i prowadzą do generowania dodatkowych, nie występujących u innych kosztów swoich usług. Problemem zatem będzie wyszukanie prostych i tanich sposobów zabezpieczenia. Oczywiście, w wielu transakcjach, w których jest bardzo wysoka odpłatność, funkcjonują powszechnie w obrocie sposoby zabezpieczenia, np. w przypadku udzielania kredytu mieszkaniowego normalnym jest zabezpieczanie jego spłaty przede wszystkim w drodze ustanowienia hipoteki na nabywanej nieruchomości, która jest bardzo bezpiecznym sposobem zabezpieczenia w połączeniu z dosyć wyraźnym udziałem własnym klienta w kupowanej nieruchomości. Innymi występującymi sposobami zabezpieczenia w takich bardziej skomplikowanych transakcjach jest np. poręczenie innej osoby za wykonanie zobowiązania, wystawienie weksla własnego ułatwiającego dochodzenie zaległości, ustanowienie zastawu rejestrowego, przewłaszczenie na zabezpieczenie. Co jednak w sytuacji powszechnych, powtarzalnych transakcji między przedsiębiorcami lub w przypadku powszechnych, powtarzalnych usług na rzecz konsumentów, które stanowią podstawę działania wielu przedsiębiorców i które nie są świadczone w oparciu o skomplikowane, pisemne umowy? Podstawą zabezpieczenia otrzymania zapłaty w takich sprawach powinno być przede wszystkim dobre weryfikowanie swojego kontrahenta oraz opinii o nim. W dzisiejszych czasach informacji takiej można szukać w Internecie, w tym w specjalistycznych serwisach takich jak Biura Informacji Gospodarczej czy Biura Informacji Kredytowej, ale również w ogólnodostępnych rejestrach takich jak CEIDG (w przypadku przedsiębiorców jednoosobowych) czy KRS (w przypadku spółek i innych podmiotów podlegających obowiązkowi rejestracji), szukanie informacji w zakresie toczących się postępowań restrukturyzacyjnych czy upadłościowych - pierwszą oznaką potencjalnej niewypłacalności jest zawsze zaleganie z zobowiązaniami publiczno-prawnymi. Nie zawsze jest to jednak możliwe lub w pełni miarodajne. Ewentualnie, warto już na etapie zawierania umowy zapytać kontrahenta o jego sytuacje majątkową, w szczególności spróbować uzyskać informację odnośnie tego jakim majątkiem on dysponuje na wypadek konieczności prowadzenia przymusowej egzekucji zaległości. Innym sposobem, jest informowanie wszystkich swoich kontrahentów, że w przypadku braku zapłaty nastąpić może zgłoszenie tego faktu do odpowiedniego biura informacji gospodarczej czy biura informacji kredytowej. Ewentualne wpisy w takich rejestrze mogą rzutować bardzo źle na zdolność kredytową, wiarygodność finansową. Dla wielu kontrahentów wpis w takim biurze może powodować bardzo dotkliwe niedogodności. Ważne jest również, żeby tak podpisywać umowy, aby z góry przewidzieć konieczność ich przymusowego dochodzenia. W tym celu warto, żeby umowa została zawierana na piśmie lub na innym podobnym trwałym nośniku, np. w drodze wymiany podpisanych skanów umowy. Jednocześnie, warto tak ułożyć współpracę, żeby po wykonaniu usługi otrzymać potwierdzenie przyjęcia świadczenia bez zastrzeżeń (np. pisemne oświadczenie, że świadczenie zostało spełnione) oraz tak dostarczyć fakturę, żeby mieć dowód, że dotarła ona do adresata. Dobrym rozwiązaniem jest również uzyskanie podpisu kontrahenta na dostarczonej fakturze. Rozwiązania te powodować będą, że w celu dochodzenia zaległości możliwe będzie skorzystanie z postępowania nakazowego, które jest w wielu względach korzystniejsze dla wierzyciela niż postępowanie zwykłe czy nawet upominawcze (przykładowo są znacznie mniejsze opłaty od pozwu). Nie da się opisać szczegółowo uniwersalnej możliwości zabezpieczenia się. Każdorazowo, wymaga to odpowiedniego przemyślenia, najlepiej przez kompetentnego i zorientowanego w realiach biznesowych prawnika. W obecnym stanie prawnym brak jest uniwersalnych, prostych i skutecznych rozwiązań zabezpieczających przed niewypłacalnością kontrahentów czy ich celowym doprowadzaniem do nieściągalności wierzytelności lub po prostu przed brakiem zapłaty w nadziei, że wierzyciel nie będzie zainteresowany wysiłkiem w dochodzeniu zaległości. W moim przekonaniu, stwierdzenie bezskuteczności egzekucji, powinno prowadzić do sankcji w stosunku do dłużnika o charakterze automatycznym - np. zabranie prawa jazdy (tak jak w przypadku alimentów), wpisanie do publicznego rejestru dłużników w taki sposób, żeby informacja o tym pokazywała się w wyszukiwarce google po wpisaniu imienia i nazwiska, być może nawet konieczność odbywania pracy na zasadzie wolontariatu pod groźbą pozbawienia wolności. Okoliczności, w jakich dochodzi do wypadków komunikacyjnych, mogą być bardzo różne. Praktyka w tym zakresie jest bardzo bogata. W zależności od tych okoliczności, różnie może prezentować się kwestia odpowiedzialności finansowej za skutki wypadku, w tym zakres ochrony ubezpieczeniowej. Problematyczne okazuje się, kiedy dochodzi do wypadku komunikacyjnego z udziałem dwóch małżonków - jeden kieruje pojazdem (będącym ich współwłasnością), drugi jest pasażerem. Podobnie wygląda to, kiedy do wypadku dochodzi z udziałem dwóch współwłaścicieli pojazdu. Identyczny problem będzie miał miejsce kiedy kierujący wyrządzi szkodę innej osobie, która jest właścicielem pojazdu. Odpowiedzialność za szkodę na osobie (uszczerbek na zdrowiu) i za szkodę majątkową jest wówczas specyficzna. W zależności od rodzaju szkody odpowiedzialność ta różni się.
Dlaczego to w ogóle jest problematyczne? Dlatego, że ubezpieczenie OC posiadaczy pojazdów (w związku z ruchem pojazdu) obejmuje szkody wyrządzone osobie lub rzeczy przez ruch pojazdu, która nie jest ubezpieczona - nie jako ochrona obejmuje działanie na zewnątrz - na cudze dobra - nie można ubezpieczyć siebie samego lub swoich rzeczy od własnych czynów (przy OC) - na takiej zasadzie działa obowiązkowe OC posiadaczy pojazdów. Jeżeli oboje małżonkowie są posiadaczami pojazdu (właścicielami) to de facto dochodzi do takiej sytuacji, kiedy OC traciłoby swój charakter - wypłata odszkodowania byłaby sprzeczna z istotą ubezpieczenia (art. 34-36 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych) - sprawca byłby jednocześnie poszkodowany i dochodziłby naprawienia wyrządzonej sobie samemu szkody. Sytuacja taka nie może mieć miejsca. Czy jednak takie jest orzecznictwo i rozumienie przepisów dotyczących ubezpieczeń obowiązkowych? Nie do końca. W przypadku szkód na osobie (uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia), przyjęto, że ubezpieczenie OC pokrywa takie uszczerbki. Innymi słowy, jeżeli szkodę na osobie wyrządzi współwłaściciel pojazdu innemu współwłaścicielowi lub nawet kierowca, który nie jest właścicielem właścicielowi pojazdu ze swojej winy, to odpowiedzialność powstaje w pełnym zakresie. Potwierdzeniem tego jest uchwała Sądu Najwyższego z dnia 19 stycznia 2007 r., sygn. akt III CZP 146/06, gdzie stwierdzono, że "zakład ubezpieczeń odpowiada z tytułu ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadaczy pojazdów mechanicznych za szkodę na osobie wyrządzoną przez kierowcę pojazdu jego posiadaczowi lub współposiadaczowi". Inaczej będzie jednak w przypadku szkód rzeczowych, np. uszkodzenia pojazdu. W takiej sytuacji, jeżeli współwłaściciel pojazdu lub osoba, która nie jest właścicielem pojazdu, a jest kierowcą, uszkodzi pojazd ze swojej winy, to drugi współwłaściciel lub właściciel pojazdu nie może żądać odszkodowania z ubezpieczenia OC obowiązkowego. Wyjątek ten wynika wprost z art. 38 ust. 1 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych. UWAGA - w sytuacji kiedy uszkodzenia powoduje kierowca, który nie jest właścicielem pojazdu lub współwłaściciel w częściach ułamkowych, nie wyłącza to pozwania bezpośrednio sprawcy o wypłatę odszkodowania. W takiej sytuacji wyłączona jest jedynie odpowiedzialność zakładu ubezpieczeń. Do szczególnych przypadków należy jeszcze wyrządzenie szkody przez wspólnika spółki cywilnej w mieniu wspólnym, kwestia dochodzenia odszkodowania za uszkodzony pojazd wspólny małżonków między nimi w czasie trwania małżeństwa, zderzenie dwóch pojazdów w leasingu, będących własnością tego samego leasingodawcy. Przypadki te nie są jednak przedmiotem tego artykułu. W razie pytań zapraszam do kontaktu. Pracodawca wypowiada umowę o pracę na czas nieokreślony z nieprawdziwych powodów, co wtedy zrobić?11/20/2019 Stosunki służbowe bywają skomplikowane. Stanem idealnym byłoby, gdyby w każdym miejscu pracy była dobra atmosfera, relacje przełożony podwładni były przyjacielskie, pracodawca byłby zadowolony z nienagannych wyników pracy swoich pracowników. Nie zawsze jednak tak bywa, co powoduje różnego rodzaju napięcia. Podstawową, z reguły pożądaną podstawą stosunku pracy jest umowa o pracę na czas nieokreślony. Przyjęło się, że jest to najbardziej stabilna forma zatrudnienia. Bywa również dobrze postrzegana ze strony kredytodawców przy ocenie zdolności kredytowej. Sytuacja taka wynika to po części z pewnych skromnych, ale jednak istniejących przeszkód, jakie napotyka pracodawca chcący zwolnić pracownika - co jednoznaczne jest z pewnym przynajmniej poczuciem stabilności pracownika w miejscu pracy. Zwolnienie pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę na czas nieokreślony jest procedurą dość sformalizowaną. Musi nastąpić na piśmie, zachowany musi być odpowiedni okres wypowiedzenia, wskazana musi być i opisana przyczyna wypowiedzenia umowy o pracę. Powinno się znaleźć również pouczenie o prawie odwołania do sądu pracy. Brak zachowania wszystkich wymogów (za wyjątkiem pouczenia), skutkować może drastycznymi skutkami w postaci nieprawidłowości zwolnienia, co najczęściej pociąga za sobą odpowiedzialność finansową pracodawcy.
Dlaczego przyczyna zwolnienia jest ważna? Z dwóch powodów - po pierwsze jeżeli nie dotyczy ona pracownika, a są to okoliczności po stronie pracodawcy - może zachodzić konieczność wypłacenia pracownikowi odprawy na zasadach wyrażonych w ustawie o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników - po drugie jeżeli przyczyna zwolnienia wskazana w wypowiedzeniu jest nieprawdziwa, to zwolnienie takie będzie bezskuteczne. Przykładowo, jeżeli pracodawca wskaże, że zwalnia pracownika, bo ten notorycznie spóźnia się do pracy, to w sytuacji jeżeli nie jest to prawdą, wypowiedzenie takie może zostać uznane za bezskuteczne. Innym powodem może być np. niska wydajność pracy, wyrządzenie szkody, niska kultura osobista, utrata zaufania. Wszystkie te okoliczności, jeżeli nieprawdziwe, nie doprowadzą do skutecznego wypowiedzenia. Niedopuszczalne będzie również wypowiedzenie umowy o pracę, które prowadzi do nieusprawiedliwionej dyskryminacji pracownika. Wypowiedzenie umowy o pracę jest narzędziem dobierania kadr - powody zwolnienia mogą być różne i nie muszą być zawinione czy bardzo doniosłe, natomiast musi być przeprowadzone w odpowiedni sposób. Niejednokrotnie sądy uznają wypowiedzenia za nieprawidłowe z wyłącznego powodu braku staranności pracodawcy przy wypowiadaniu umowy. Innymi słowy, wypowiedzenie byłoby skuteczne, gdyby zostało przeprowadzone starannie. Co może zrobić pokrzywdzony pracownik? Odwołać się do sądu pracy. Sąd pracy, jeżeli stwierdzi, że wypowiedzenie było nieprawidłowe - nieuzasadnione lub niezgodne z procedurą, może uznać, że wypowiedzenie było bezskuteczne, przywrócić pracownika do pracy albo zasądzić na rzecz pracownika odszkodowanie. Odszkodowanie to wynosi kwotę wynagrodzenia za okres od 2 tygodni do 3 miesięcy, jednak nigdy nie niżej niż wysokość wynagrodzenia jaką pracownik otrzymał za okres wypowiedzenia. Wynagrodzenie to wypłacane jest pracownikowi "do ręki" w kwocie brutto bez żadnych potrąceń. Czy warto się odwoływać. Moim zdaniem warto. Postępowanie to jest dość atrakcyjne pod względem kosztów sądowych - zwłaszcza dla słabiej zarabiających. W razie porażki, ryzyko finansowe nie jest znaczne. Niejednokrotnie natomiast, przymknięcie oka na pewne nieprawidłowości przy zakończeniu stosunku pracy, może rzutować na dalszy rozwój kariery zawodowej, zwłaszcza gdy powodem wypowiedzenia jest okoliczność obciążająca pracownika, która jest nieprawdziwa. Dodatkowo, wygranie procesu wiąże się z uzyskaniem odszkodowania pieniężnego - nawet do 3 krotności otrzymywanego miesięcznie wynagrodzenia brutto. W razie pytań zapraszam do kontaktu. Wchodząc do sklepu najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, że mogą nam w nim spotkać różnego rodzaju zagrożenia dla naszego zdrowia. Mogą to być sytuacje takie jak poślizgnięcie się na mokrej podłodze, uderzenie jakiegoś ciężkiego lub ostrego przedmiotu, wyrządzenie szkody przez nieuważnego pracownika sklepu. Niejednokrotnie, na skutek takiego zdarzenia, doznajemy poważnego urazu na zdrowiu. Często konieczna jest wielomiesięczna rehabilitacja czy też innego rodzaju leczenie. Czy w takiej sytuacji powinniśmy zacisnąć zęby i dzielnie znosić niedogodności? Czy możemy żądać od sklepu, żeby wynagrodził nam przykrość, która miała miejsce? Zgodnie z art. 415 Kodeksu Cywilnego kto wyrządza drugiemu szkodę z winy swojej, ten obowiązany jest do jej naprawienia. Każdy przy tym odpowiada także za szkodę wyrządzoną przez swojego pracownika (art. 120 Kodeksu Pracy w zw. z art. 430 Kodeksu Cywilnego).
W sytuacji kiedy dochodzi do poważnego urazu w sklepie, w wielu przypadkach winę ponosić będzie za to przedsiębiorca prowadzący sklep. W szczególności ponosić będzie odpowiedzialność za zawinione zachowanie swoich pracowników. Do najczęstszych, zawinionych przyczyn urazów należą - poślizgnięcie na mokrej podłodze czy to mytej lub gdzie coś się rozlało, potrącenie paletą do wykładania towarów, upadek ciężkiego przedmiotu na Klienta. W takim wypadku Poszkodowany może domagać się zadośćuczynienia za uszczerbek na zdrowiu, jakiego doznał. Świadczenie to będzie tym wyższe im trwalsze konsekwencje pozostawiło w zdrowiu Poszkodowanego. Mogą to być kwoty sięgające dziesiątków tysięcy złotych. Ponadto, można żądać zwrotu kosztów leczenia czy utraconego zarobku na skutek niezdolności do pracy. Bardzo ważnym jest, żeby w sytuacji, kiedy dochodzi do takiego wypadku, zabezpieczyć dowody w sprawie. W szczególności, koniecznym jest pozyskanie świadków, którzy widzieli zdarzenie (np. ktoś z kim robimy zakupy), ale również mogą to być pracownicy sklepu. Warto również nagrać film lub zrobić zdjęcia (jeżeli stan zdrowia na to pozwala) telefonem komórkowym. Warto po całej sytuacji, nalegać w stosunku do sklepu, żeby udokumentował zdarzenie w protokole, najlepiej ze wskazaniem przyczyny zdarzenia (najlepiej jeżeli sklep przyzna się, że to z jego winy lub jego pracownika). Tego rodzaju sprawy nie są rzadkością przed sądami. Przykładowo, w uzasadnieniu wyroku z dnia 16 czerwca 2015 roku Sąd Rejonowy w Kędzierzynie-Koźlu wskazał, że "w drodze do kasy, przechodząc wzdłuż stoiska z napojami, poślizgnął się lewą nogą na rozlanym białym płynie, wskutek czego upadł plecami na posadzkę. Rozlanym płynem był kefir lub śmietana. (...) Powód po upadku odczuł silny ból lewej nogi w kolanie, nie mógł chodzić o własnych siłach. (...) Wobec powyższego Sąd przyjął, że adekwatną kwotą zadośćuczynienia dla powoda będzie kwota 30.000 zł". W innym uzasadnieniu wyroku, wydanym przez Sąd Rejonowy w Dzierżonowie, w dniu 30 stycznia 2019 roku, wskazano, że Powódka "robiąc wraz z mężem zakupy w sklepie (...) położonym w P. przewróciła się na ziemię na skutek zahaczenia nogą o niebezpieczne odbojnice przy kasie o numerze 1. (...) W tych okolicznościach, niezbyt poważny charakter obrażeń oraz krótkotrwałość i niewielki stopień uciążliwości leczenia powódki, a także brak wpływ tego wypadku na jej stan zdrowia oraz brak możliwości wystąpienia dalszych negatywnych skutków zdrowotnych tego wypadku dla powódki świadczą o niezbyt duzym natężeniu doznanej przez nią krzywdy, co uzasadnia przyznanie jej zadośćuczynienia w kwocie 3 000 zł i oddalenie dalej idącego żądania w tym przedmiocie". W razie pytań zapraszam do kontaktu. Bardzo często zdarza się, że właściciel nie wie czy może auto naprawiać czy też powinien poczekać, aż otrzyma odszkodowanie od ubezpieczyciela. Zdarza się również, że poszkodowani nie czekają na decyzję ubezpieczyciela, żeby naprawić uszkodzone auto. Wykładają on niejako środki pieniężne, nie czekając na odszkodowanie, co jest celowe z tego względu, że samochód szybciej będzie zdatny do użytku. Następnie zastanawiają się czy nie popełnili błędu i czy nie zaszkodzi to w odzyskaniu odszkodowania. Jak podejść do takiej sytuacji? Przede wszystkim, po kolizji należy zabezpieczyć wszystkie dowody. W przypadku, kiedy auto zostaje uszkodzone, najlepiej jest wstrzymać się ze wszelkimi naprawami aż do momentu dokonania oględzin przez likwidatora zakładu ubezpieczeń. Warto również wykonać dobrej jakości fotografie samochodu (uszkodzeń) czy nawet film wideo. Im dokładniej, tym lepiej. Natomiast po zabezpieczeniu dowodów uszkodzeń w taki sposób, można auto naprawiać, jeżeli ma się środki i nie chce się czekać na odszkodowanie od zakładu ubezpieczeń. Warto poprosić od mechanika czy innego specjalisty również fakturę dokumentującą szczegółowy zakup części i prac. Zasadą jest, że naprawa pojazdu przez właściciela, przed wypłatą odszkodowania czy po, nie powinna szkodzić w żaden sposób (oczywiście, jeżeli prawidłowo zabezpieczy się dowody na stan uszkodzeń z przed wypadku - jak to zostało wskazane wyżej). W uzasadnieniu uchwały Sądu Najwyższego z dnia 13 czerwca 2003 r., III CZP 32/03 (OSN 2004, nr 4, poz. 51) wyjaśniono, że niezależnie od tego, czy poszkodowany w wypadku samochodowym dokonał już odpowiedniej naprawy samochodu, to "sam obowiązek odszkodowawczy ubezpieczyciela pojawił się już z chwilą wyrządzenia poszkodowanemu szkody i nie jest uzależniony od tego, czy poszkodowany dokonał naprawy samochodu i czy w ogóle zamierzał go naprawić" (por. też np. uzasadnienie uchwały Sądu Najwyższego z dnia 15 listopada 2001 r., III CZP 68/1, OSN 2002, nr 6 poz. 74). Jest to dominujące stanowisko w orzecznictwie. Oznacza to, że odszkodowanie należy się już w chwili uszkodzenia pojazdu, niezależnie od tego czy auto zostało naprawione czy nie, jak również nawet w przypadku kiedy właściciel wcale nie chce go naprawiać. Tak więc faktyczna naprawa pojazdu, jako zdarzenie już po uszkodzeniu pojazdu, nie ma zasadniczo wpływu na wysokość odszkodowania i dalsze postępowanie, tak długo jak zabezpieczone zostały w odpowiedni sposób wcześniejsze uszkodzenia na potrzeby dowodowe. Sprawia to wręcz, że Sąd w postępowaniu w przedmiocie dochodzenia odszkodowania nawet nie będzie się szczególnie interesował, czy pojazd został naprawiony.
Zasadniczo nie ma również znaczenia za jaką kwotę auto zostało naprawione. Nawet w przypadku, jeżeli naprawa ta zostanie zrobiona “tanio”, “byle jak”, “byle jeździł” to właściciel może domagać się takiej kwoty, jaka byłaby potrzebna do porządnego naprawienia auta, przywrócenia go do takiego stanu używalności, w jakim był przed wypadkiem - nawet jeżeli wcale nie będzie już auta naprawiał. Drobnym wyjątkiem od tej reguły może być jednak naprawienie auta za nieco wyższą cenę niż rynkowa średnia. Może się tak zdarzyć bardzo często - zdarza się niestety, że oczekiwania biegłych co do wysokości cen na rynku bywają nieaktualne lub nierealne. Nierzadko okazuje się, że cena wyliczona przez biegłego może być niższa, niż ta, którą faktycznie się zapłaciło za naprawę auta. W takim wypadku warto jest przedstawić fakturę/rachunek za naprawę. Zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego z dnia 2003.06.13 (III CZP 32/03 OSNC 2004/4/51) “za "niezbędne" koszty naprawy należy uznać takie koszty, które zostały poniesione w wyniku przywrócenia uszkodzonego pojazdu do stanu jego technicznej używalności istniejącej przed wyrządzeniem szkody przy zastosowaniu technologicznej metody odpowiadającej rodzajowi uszkodzeń pojazdu mechanicznego. (...) Kosztami "ekonomicznie uzasadnionymi" są koszty ustalone według cen, którymi posługuje się wybrany przez poszkodowanego warsztat naprawczy dokonujący naprawy samochodu. Nie ma przy tym znaczenia fakt, że ceny te odbiegają (są wyższe) od cen przeciętnych dla określonej kategorii usług naprawczych na rynku. Jeżeli nie kwestionuje się uprawnienia do wyboru przez poszkodowanego warsztatu samochodowego mającego dokonać naprawy, miarodajne w tym zakresie powinny być ceny stosowane właśnie przez ten warsztat naprawczy. Przyjęcie cen przeciętnych dla określenia wysokości przysługującego poszkodowanemu odszkodowania, niezależnie od samej metody ich wyliczania, która może być zróżnicowana, nie kompensowałoby poniesionej przez poszkodowanego szkody, gdyby ceny przyjęte w warsztacie naprawczym były wyższe od przeciętnych”. Powyższe oznacza, że jeżeli faktycznie poniesione koszty były nieznacznie wyższe (w granicach racjonalności i celowości) niż przeciętne koszty lokalne naprawienia samochodu wyliczone przez biegłego rzeczoznawcę, to poszkodowany może domagać się co do zasady zwrotu tych wyższych kosztów naprawy. Nie ma on bowiem obowiązku poszukiwania warsztatu najtańszego - ma prawo wybrać warsztat w którym pojazd naprawi, byle stawki w nim przyjęte były uzasadnione, racjonalne w kontekście sytuacji na rynku lokalnym. Przykładowo, warto wspomnieć, że jeżeli ktoś od samego początku serwisował pojazd w ASO, to ma dalej prawo go tam serwisować, a nie szukać tańszego, nie autoryzowanego warsztatu. Będzie to zatem zasadniczo jedyny przypadek, kiedy warto ujawnić w postępowaniu koszty naprawy pojazdu. Co do zasady, powinno to wówczas skutkować zasądzeniem wyższego odszkodowania, niż odszkodowanie wedle stawek przeciętnych, jakie ustalił biegły sądowy. W razie pytań proszę o kontakt. Kredyty walutowe (np. frankowe) to dość skomplikowany produkt finansowy. Zrozumienie jego istoty i mechanizmu tych umów nie jest łatwym zadaniem. Dlaczego tak wielu ludzi wzięło kredyt w walucie obcej - franku szwajcarskim? Co do zasady są dwa rozwiązania konstrukcji takiego kredytu - kredyt indeksowany (ustalony początkowo w złotych polskich, a wypłacony w złotych polskich w wysokości równowartości określonej sumy w przeliczeniu na walutę obcą - w dniu wypłacenia kredytu może on w przeliczeniu stanowić kwotę większa lub mniejszą w walucie obcej w zależności od zmian kursu walut - innymi słowy kredyt indeksowany na 100 000 zł może zostać wypłacony w kwocie w złotych polskich mniejszej lub większej niż pierwotnie zakładana) lub kredyt denominowany - walutowy (pożyczana kwota jest wyrażona w walucie obcej, kredyt natomiast wypłacany jest w złotych polskich - może się okazać, że w chwili wypłaty kredytu konsument otrzyma więcej środków niż chciał w przypadku korzystnego kursu, a może być też wręcz odwrotnie - pierwotnie zakładana suma nie wystarczy na zamierzony cel). Istotne różnice w opłacalności całego przedsięwzięcia mogą także występować z uwagi na ustalenie harmonogramu realizacji kredytu. Bez względu na konstrukcję, łatwo się domyślić, że produkt ten jest silnie powiązany z różnicami kursowymi walut. Produkt w postaci kredytu w walucie obcej zakładał przede wszystkim zysk kursowy dla biorącego kredyt, w sytuacji kiedy złoty polski umacniałby się w stosunku do waluty obcej. Jest to mechanizm podobny do spekulacji na rynku walut. Innymi słowy - zaciągnięcie kredytu w wysokości 100 000 franków (dla uproszczenia 1 frank - 4 zł) o równowartości 400 000 zł, w sytuacji kiedy z biegiem czasu złotówka umacniałaby się w stosunku do franka, powodowałoby automatyczny spadek zadłużenia. Dla uproszczenia, jakby 1 frank zaczął kosztować 3 zł, to suma zadłużenia wyniosłaby 100 000 zł mniej do spłaty. Mówiąc wprost, kredytobiorca zyskiwał na umacnianiu się polskiej waluty - wzroście jej siły nabywczej.
Co więcej, kredyty frankowe z racji niskiej stopy rynku pieniężnego były znacznie atrakcyjniej oprocentowane, niż kredyty złotowe. Był to kolejny istotny bodziec do zawierania takich umów. Udzielanie takiego kredytu było też w interesie banku. Po pierwsze, kredyt ten był znacznie tańszy co powodowało, że łatwiej było znaleźć klienta ze zdolnością kredytową - sprzedać mu usługę i pobrać wszelkie wynagrodzenie z tego tytułu. Po drugie, bank zarabiał dodatkowo na operacjach kupna lub sprzedaży walut wskazanych w umowie (Klient nabywał lub zbywał środki pieniężne w walucie obcej wedle cen transakcyjnych w banku - nie na podstawie cen średnich NBP - bank zarabiał jako kantor). Innymi słowy, bank dodatkowo bogacił się na fikcyjnej sprzedaży walut do obsługi kredytu. Skąd bank miał franki? Pożyczał na rynku międzynarodowym wedle aktualnego kursu, na taki procent, żeby zyski od kredytobiorców go pokrywały z nadwyżką. Jednocześnie bank co do zasady przerzucał ryzyko kursowe na kredytobiorców, którzy osiągali profity z korzystnego kursu, ale i ryzykowali pogorszeniem kursu. Bank, innymi słowy, działał bardziej jako pośrednik między zagranicznymi instytucjami kredytowymi, a polskimi kredytobiorcami (mechanizm LIBOR plus marża). Działanie takie było mocno uzasadnione w okresie bezpośrednio po wejściu Polski do UE i w okresie intensywnego rozwoju gospodarczego - umacniania się polskiej waluty w stosunku do walut zagranicznych. Problem pojawił się natomiast w momencie, kiedy polska waluta zaczęła tracić w stosunku do kursu z dnia zawierania umowy kredytowej. Zawieranie kredytów frankowych przestało być po prostu opłacalne w pewnym momencie kiedy rozwój Polski, a tym samym wzrost siły polskiej waluty, osłabł - a całkowicie okazało straciło na opłacalności kiedy frank zaczął się umacniać kosztem złotego. Logicznie rzecz ujmując, im później zawierało się umowę kredytu walutowego, tym mniej się to opłaca (przynajmniej dotychczas). Czy ktoś miał jakiekolwiek pretensje do banków w tym pierwszym okresie? Odpowiedź jest banalna - nie. Wielu ludzi bardzo zarobiło na tym mechanizmie - kluczem było trafienie w dobry okres. Cały problem z tymi umowami zaczyna się dopiero w momencie, kiedy przestały się one opłacać. Długoterminowo część inwestycji okazała się chybiona, co można było przewidzieć, a teraz brak jest zainteresowanych we wzięciu na siebie odpowiedzialności za podjęte ryzyko. “Frankowicze” często stawiają bankom zarzut, że byli niedoinformowani, że zostali wprowadzeni w błąd, że źle im doradzono bowiem w chwili zawierania umowy można było już przewidywać, że nie będzie to opłacalna inwestycja. Z wadliwości na etapie zawierania umowy starają się wywodzić korzystne dla siebie skutki prawne. Bardzo często podnoszony jest argument o niedopuszczalności postanowień dotyczących kursów walut stosowanych przez bank, które używały do tego ustalonych samodzielnie cen transakcyjnych nabycia i sprzedaży waluty, w której kredyt był zaciągany. Innymi słowy, bank wskazywał, że potrzebna, wirtualna waluta potrzeba do obsługi kredytu, będzie “nabywana” po ustalonym przez bank kursie. Zapis taki budzi usprawiedliwione wątpliwości z punktu widzenia równowagi kontraktowej stron. Problemem abuzywności klauzul umownych stosowanych przez jeden z banków zajmował się Sąd Okręgowy w Warszawie Sąd Ochrony Konkurencji Konsumentów, w sprawie XVII AmC 426/09. Wyrokiem z dnia 14 grudnia 2010 r. Sąd uznał za niedozwolone postanowienia traktujące o klauzuli indeksacyjnej. I tak w przywołanym wyroku Sąd uznał za niedozwolone i zakazał wykorzystywania w obrocie z konsumentami postanowień o treści: „Kredyt jest indeksowany do CHF/USD/EUR, po przeliczeniu wypłaconej kwoty zgodnie z kursem kupna CHF/USD/EUR według Tabeli Kursów Walut Obcych obwiązującej w Banku (…) w dniu uruchomienia kredytu lub transzy.” W przypadku kredytu indeksowanego kursem waluty obcej kwota raty spłaty obliczona jest według kursu sprzedaży dewiz obowiązującego w Banku na podstawie obowiązującej w Banku Tabeli Kursów Walut obcych z dnia spłaty.” Klauzula ta została wpisana do rejestru klauzul niedozwolonych prowadzonego przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W jednym z wcześniejszych wyroków, wskazane zostało, że konsekwencją omówionej abuzywności postanowień umownych jest brak związania nimi kredytobiorcy, a co za tym idzie konieczność pominięcia kursów walut określanych w Tabeli Kursów Walut Obcych ustalanych jednostronnie przez Bank. To zaś powoduje, że w umowie powstaje luka, na skutek której zachodzi niemożność określenia wysokości zobowiązania kredytobiorcy w CHF, określenia wysokości kwoty jej zadłużenia w walucie obcej. Idąc dalej, dochodzi do niemożności określenia wysokości poszczególnych rat. Nie jest przy tym dopuszczalne dokonywanie obliczeń od kwoty wyrażonej w złotych polskich, albowiem prowadziłoby to do bezprawnego zignorowania klauzuli indeksacyjnej stanowiącej przedmiotowo istotny element umowy, a co ważniejsze, do utrzymania wynaturzonego w ten sposób stosunku prawnego, na skutego którego kredytobiorca uzyskuje kredyt w walucie polskiej, z korzyściami właściwymi dla kredytu zaciągniętego w walucie obcej. Takie rozwiązanie doprowadziłoby do nie znajdującego żadnego uzasadnienia uprzywilejowania kredytobiorcy na tle innych kredytobiorców, a mianowicie tych, którzy będąc w analogicznej sytuacji nie podjęli ryzyka związanego z zawarciem kredytu indeksowanego walutą CHF, zaciągając kredyty złotowe. Zadaniem Sądu było ustalenie, czy zachodzi możliwość uzupełnienia tak powstałej luki przepisem prawa o charakterze dyspozytywnym, mającym zastosowanie do umów w tych kwestiach, które nie zostały uregulowane przez strony. Takie stanowisko zostało wyrażone w wyroku TSUE z dnia 30 kwietnia 2014 r. (C 26/13), zgodnie z którym „Artykuł 6 ust. 1 dyrektywy 93/13 (Rady 93/13/EWG z dnia 5 kwietnia 1993 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich – dopisek własny) należy interpretować w ten sposób, że w sytuacji takiej jak rozpatrywana w postępowaniu głównym, w której umowa zawarta między przedsiębiorcą a konsumentem nie może dalej obowiązywać po wyłączeniu z niej nieuczciwego warunku, przepis ten nie sprzeciwia się uregulowaniu krajowemu, które pozwala sądowi krajowemu zaradzić skutkom nieważności tego warunku poprzez zastąpienie go przepisem prawa krajowego o charakterze dyspozytywnym.”. W ocenie Sądu w polskim systemie prawa cywilnego brak jest tego rodzaju przepisu. Wbrew twierdzeniu Pozwanego, nie może stanowić go art. 358 k.c., który w obecnym brzmieniu obowiązuje od stycznia 2009 r. Tymczasem umowa pomiędzy stronami została zawarta 21 lutego 2007 r. Konsekwencją tego jest niemożność ustalenia kursu CHF, wg którego miała być wyliczona wysokość zobowiązania Powódki oraz wysokości poszczególnych rat. To zaś czyni niemożliwym wykonanie umowy, co z kolei nakazuje stwierdzić, że umowa jest nieważna. Stanowisko to zostało potwierdzone w niedawnym orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE. Trybunał w jasny sposób wskazał, że nie ma możliwości tworzenia przez sąd orzekający postanowień umowy, które wypełnią lukę powstałą na skutek usunięcia z umowy abuzywnych postanowień. Jednocześnie podkreślone zostało, że umowa kredytu frankowego nie powinna zostać uznana za nieważną, jeżeli sprzeciwia się temu sam kredytobiorca, bowiem jest to dla niego korzystniejsze niż unieważnienie umowy. Wyrok Trybunały potwierdził tak naprawdę to, co wydawać powinno się wiadome już przed zapadnięciem jego wyroku. Problem umów frankowych nie został nadal rozwiązany - nie ma wypracowanego rozsądnego wyjścia z sytuacji. Wyeliminowanie klauzul przeliczeniowych z umowy kredytowej w walucie obcej powoduje powstanie kolejnej skrajności. Ze stanu pokrzywdzenia kredytobiorców przechodzi się do stanu pokrzywdzenia instytucji finansowych. Wszyscy łącznie podjęli decyzję o ryzyku, w przypadku gdy okazało się, że było ono chybione brak jest zainteresowanych we wzięciu odpowiedzialności. Stwierdzenie w oderwaniu od okoliczności sprawy nieważności umowy powoduje chaos. Z jednej strony może to być skrajnie niekorzystne dla samego kredytobiorcy, który może nie być w stanie niezwłocznie oddać nominalnej, udzielonej kwoty kredytu i straci swoją nieruchomość. Z drugiej strony, taka nieważność umowy powoduje, że bank zostaje poszkodowany - udziela darmowego kredytu. W chwili obecnej nie da się jednoznacznie przewidzieć wyniku poszczególnej sprawy - brak ogólnej reguły. Każda sytuacja musi być oceniania indywidualnie. Na chwilę obecną należy jednak uznać, że trend może być korzystny dla frankowiczów. W latach ubiegłych nie były rzadkością negatywne rozstrzygnięcia dla “frankowiczów”. Dla przykładu wskazać można wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z dnia 19 marca 2018 r. (IV C 1179/17), gdzie wskazano, że “ponadto, w ocenie Sądu skierowane przez powodów powództwo ma na celu wykorzystanie wzrostu zainteresowania opinii publicznej sprawami tzw. „frankowiczów” oraz osiągnięcie korzystnego dla nich rozstrzygnięcia poprzez wykorzystanie pozycji konsumenta oraz twierdzeń o nieważności umowy zawartej z pozwanym Bankiem. Mając na uwadze zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, uwzględnienie powództwa powodów byłoby nie tylko sprzeczne z przywołanymi wcześniej przepisami prawa, ale także z art. 5 k.c., gdyż stanowiłoby to wykorzystanie przysługującego powodom jako konsumentom, prawa w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego. Roszczenie powodów nie zasługuje bowiem na ochronę z uwagi na fakt, który powód przyznał zeznając w dniu 26 lutego 2018 roku, że zawierając wcześniejszą umowę kredytową indeksowaną w (...) Banku powodowie korzystali z pomocy profesjonalisty, a mianowicie brokera (...), co zdaniem Sądu umożliwiło im zapoznanie się z warunkami umowy, a przede wszystkim z wynikającą z niej indeksacją do waluty franka. Co więcej powodowie przez dziesięć lat od zawarcia umowy o kredyt hipoteczny nie kwestionowali jej zapisów, dopiero w momencie powzięcia informacji z Internetu o możliwych nieprawidłowościach występujących w tego typu umowach postanowili podjąć jakiekolwiek kroki prawne. Z tego też względu twierdzenia powodów co do nieświadomości oraz niezrozumienia instytucji indeksacji w umowie zawartej z pozwanym w umowie nr (...) stoją w sprzeczności z faktami wynikającymi ze zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego, a także przemawiają za oddaleniem powództwa. Zaciąganie zobowiązań wyrażonych w obcej walucie w celu skorzystania z mającej do nich zastosowanie, korzystniejszej dla kredytobiorcy stawki oprocentowania, jest immanentnie związane z ponoszeniem ryzyka kursowego. Powodowi nie zostało zagwarantowane, że wzrost kursu franka szwajcarskiego nie przekroczy określonej wartości, ani nie zapewniano powoda, że raty nigdy nie wzrosną powyżej określonego pułapu. Powód badał oferty różnych banków, o czym świadczy przeznaczenie omawianego kredytu na spłatę dwóch innych zobowiązań, także zaciągniętych jako kredyty indeksowane kursem obcej waluty. Powód jedynie zakładał, że wzrost kursu nie powinien w najgorszym przypadku przekroczyć kilkunastu procent na przestrzeni kilkunastu lat okresu kredytowania”. Wskazać należy również na wyrok Sygn. z dnia 06 grudnia 2016 r. Sądu Okręgowego w Warszawie XXV C 342/16, gdzie wskazano, że “Mianowicie stwierdzenie, iż kredytobiorca zachowuje korzyści wynikające z zadłużenia się w walucie obcej (to jest niższy koszt kredytu) jednocześnie będąc uwolnionym od ryzyka walutowego, (do czego dąży de facto powód), byłoby rażąco niesprawiedliwe wobec tych kredytobiorców, którzy zaciągnęli zwykły kredyt w złotych i ponieśli w związku z tym znacznie wyższe koszty jego pozyskania. Zdaniem Sądu, w okolicznościach niniejszej sprawy powód nie wykazał, że zawarta pomiędzy stronami umowa kredytu naruszała w jakikolwiek sposób zasadę lojalności i słuszności kontraktowej, zasadę uczciwego obrotu czy też zasadę braku rażącej dysproporcji stron. Należy wyraźnie stwierdzić, że powód dokonał świadomie wyboru kredytu i jego warunków, które to w chwili zawierania umowy niewątpliwie były dla niego korzystne. Dopiero z perspektywy czasu powód ocenił, że kredyt nie był tak korzystny, jak się spodziewał, co było jednak przede wszystkim wynikiem wzrostu kursu franka szwajcarskiego (zjawisko niezależne od pozwanej), natomiast nie było to wynikiem naruszenia zasad współżycia społecznego przy zawieraniu umowy kredytu. Niewątpliwie ryzyko jest zawsze wpisane w tego rodzaju transakcje z uwagi na wahania kursów walut, co jednak nie daje podstaw do uznania w efekcie postanowień umownych jako naruszających dobre obyczaje, czy też uzasadnione interesy strony. (...) Ideą wejścia w życie tej noweli, jak trafnie zauważył Sąd Najwyższy w wyroku z 19 marca 2015 r. sygn. akt IV CSK 362/14, było utrzymanie funkcjonujących kredytów według nowych zasad poprzez wprowadzenie do ustawy z 29 sierpnia 1997 r. Prawo bankowe m.in. art. 69 ust. 2 pkt. 4a, zgodnie z którym umowa kredytu powinna określać w przypadku umowy o kredyt denominowany lub indeksowany do waluty innej niż waluta polska, szczegółowe zasady określania sposobów i terminów ustalania kursu wymiany walut, na podstawie którego w szczególności wyliczana jest kwota kredytu, jego transz i rat kapitałowo-odsetkowych oraz zasad przeliczania na walutę wypłaty albo spłaty kredytu. W myśl art. 4 noweli, w przypadku kredytów lub pożyczek pieniężnych zaciągniętych przez kredytobiorcę lub pożyczkobiorcę przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy, ma zastosowanie art. 69 ust. 2 pkt 4a oraz art. 75b prawa bankowego (a w konsekwencji również art. 69 ust. 3) w stosunku do tych kredytów lub pożyczek pieniężnych, które nie zostały całkowicie spłacone - do tej części kredytu lub pożyczki, która pozostała do spłacenia. W tym zakresie bank zobowiązany był dokonać bezpłatnie stosownej zmiany umowy kredytowej lub umowy pożyczki (pozwana dokonała takowej zmiany przed wejściem w życie noweli w aneksie nr (...), a zatem zarzut pobrania przez pozwaną marży z tego tytułu jest chybiony, nie przerodził się on poza tym w skonkretyzowany zarzut procesowy w postaci roszczenia zapłaty). Rozwiązania wprowadzone rzeczoną nowelą nie obejmowały natomiast już spłaconych należności. W wyroku z 19 marca 2015 r. sygn. akt IV CSK 362/14 Sąd Najwyższy wyraził pogląd, że częściowa spłata kredytu przez powoda odbywała się według konkretnych zasad. Spłata została dokonana przy zastosowaniu określonego sposobu przeliczeń. Nawet, jeżeli pierwotnie był on niejasny według treści umowy, to z chwilą dokonania spłaty został skonkretyzowany i tym samym niedozwolony (abuzywny) charakter tych postanowień został wyeliminowany. Stanowisko to należy zaakceptować z takim wszelako zastrzeżeniem, wywodzonym z wyżej przedstawionego modelu oceny postanowienia umownego zastrzegającego dla banku uprawnienie do samodzielnego i nieweryfikowalnego kształtowania kursu waluty, że wartość zastosowanych kursów utrzymana powinna być w ryzach wyznaczonych przez rynek i zasady uczciwego obrotu w stosunkach z konsumentami i przez ten pryzmat podlegała kontroli w niniejszym postępowaniu, ze względu na zagrożenie, jakie niosła płaszczyzna kompetencyjna postanowienia § 10 ust. 3 w zw. z § 6 ust. 1 spornej umowy. Powód stał na stanowisku, iż raty kredytowe w wypadku umowy zawartej z pozwaną Spółką, winny były być ustalane przy uwzględnieniu kursu średniego Narodowego Banku Polskiego, a nie w oparciu o dowolny kurs stosowany przez kredytodawcę. W rezultacie powód dowodził, że pobranie przez kredytodawcę rat kredytu w części przewyższającej wysokość rat należnych wskutek zastosowania takiej klauzuli indeksacyjnej, stanowiło świadczenie nienależne, które obecnie pozwana winna zwrócić powodowi. Powód winien był zatem wykazać, że do czasu wprowadzenia ww. zmian do umowy o kredyt, pozwana ustalała wysokość rat w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy powoda. W szczególności winien on był udowodnić, że pozwana stosowała zawyżone kursy waluty franka szwajcarskiego, nieuzasadnione w stosunku do kursu rynkowego i, że działanie takie doprowadziło do zubożenia po jego stronie, przy czym zubożenie to rozumieć należy jako stosunek nadwyżki kursu stosowanego przez pozwany bank z nadużyciem klauzuli kompetencyjnej do kursu istniejącego w okresie spłaty kredytu na rynku. W ocenie Sądu, powodowi - poprzez odwołanie się do średniego kursu franka szwajcarskiego w Narodowym Banku Polskim - udało się to wykazać. Różnica między kursem stosowanym przez pozwaną, a średnim kursem w NBP sięgała nawet kilku procent, co w przeliczeniu na złote, dawało jednorazowo przy spłacie jednej raty kredytu sumy rzędu nawet kilkuset złotych. W wymiarze ogólnym, tj. w okresie od 02 czerwca 2008 r. do 04 lutego 2011 r. dało to łączną stratę po stronie powoda w wymiarze 6 261,88 zł (na marginesie należy wskazać, że strona pozwana biorąc pod uwagę kursy stosowane przy obliczaniu raty i kursy wynikające z tabel NBP po dacie wejścia w życie aneksu, tj. maksymalnie 04 lutego 2011 r., w dalszym ciągu stosowała inne kursy aniżeli wynikało to z informacji z tabel NBP – powództwo było jednak w tym zakresie ograniczone wyłącznie do okresu wejścia w życie aneksu nr (...)). Co należy zatem zrobić, jeżeli ma się skrajnie niekorzystny kredyt frankowy? Należy zastanowić się czego należy się domagać oraz skalkulować ryzyko - mieć na uwadze, że rozstrzygnięcie będzie kosztować od kilku do kilkunastu tysięcy złotych i jest ono wielką niewiadomą. W sytuacji, w której strona wykaże, że nie znała ryzyka związanego z umową lub nie dostała ogólnych warunków umowy lub bank nabywał i sprzedawał walutę obsługującą kredyt po samodzielnie ustalonych, wewnętrznych, własnych kursach (ze spreadami), istnieje szansa na unieważnienie umowy lub przynajmniej poszczególnych postanowień. Wiele może się jeszcze zmienić w czasie trwania ewentualnego procesu. Ewentualna sprawa sądowa - w zależności czego będzie dotyczyć (zwrot przeszłych, nienależnych świadczeń - spreadów, unieważnienia całej umowy i zwrotu dokonanych spłat za rozliczeniem z bankiem czy wreszcie ustalenie sytuacji stron na przyszłość) - z pewnością będzie bardzo skomplikowana - stanowić będzie ogromne wyzwanie dla Sądu orzekającego do momentu wydania jakiegoś wyroku przez Sąd Najwyższy lub apelacyjny z kompleksowym omówieniem tematyki. Wyjaśnić wątpliwości mogłaby również interwencja ustawodawcy. Zastanowić się należy również nad próbą ugodowego załatwiania sprawy z bankami? Może należy podjąć decyzję o porozumieniu i oszczędzić sobie nerwów? Wypadki komunikacyjne z udziałem pieszych to w dalszym ciągu dość częste zjawisko. W przypadku, gdy sprawca zachowa się lojalnie, udzieli pomocy poszkodowanemu a następnie wskaże swoje dane, w tym polisę ubezpieczeniową, nie ma większych problemów z dochodzeniem odszkodowania - ustalenia podmiotu odpowiedzialnego finansowo. Co jednak w sytuacji, kiedy sprawca ucieknie z miejsca zdarzenia i nie uda się go ustalić? W takiej sytuacji można dochodzić odszkodowania i zadośćuczynienia pieniężnego za uszkodzenie ciała i rozstrój zdrowia od specjalnie powołanej do tego celu instytucji.
Instytucja ta to Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny. Ma on siedzibę w Warszawie. Zgodnie z art. 98 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, do zadań funduszu należy w szczególności zaspokajanie roszczeń z tytułu ubezpieczeń obowiązkowych, za szkody powstałe na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na osobie, gdy szkoda została wyrządzona w okolicznościach uzasadniających odpowiedzialność cywilną posiadacza pojazdu mechanicznego lub kierującego pojazdem mechanicznym, a nie ustalono ich tożsamości. W takim wypadku Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, z nielicznymi wyjątkami, odpowiada w takim samym zakresie jak nieznany sprawca zdarzenia. Oznacza to, że można domagać się od niego, w tym na drodze postępowania sądowego, zadośćuczynienia pieniężnego, odszkodowania, renty. Procedurę likwidacji szkody przez UFG oraz sposób sądowego dochodzenia należności przez osobę poszkodowaną regulują odpowiednie przepisy. W razie pytań proszę o kontakt. Stosownie do art. 235 (1) Kodeksu Pracy za chorobę zawodową uważa się chorobę, wymienioną w wykazie chorób zawodowych, jeżeli w wyniku oceny warunków pracy można stwierdzić bezspornie lub z wysokim prawdopodobieństwem, że została ona spowodowana działaniem czynników szkodliwych dla zdrowia występujących w środowisku pracy albo w związku ze sposobem wykonywania pracy, zwanych „narażeniem zawodowym”. W przypadku stwierdzenia podejrzenia choroby zawodowej, zarówno pracodawca jak i nawet lekarz, który prowadzi leczenie Pacjenta, obowiązani są skierować chorego na odpowiednie badania w celu wydania orzeczenia o rozpoznaniu choroby zawodowej albo o braku podstaw do jej rozpoznania. Pracodawca jest obowiązany niezwłocznie zgłosić właściwemu państwowemu inspektorowi sanitarnemu i właściwemu okręgowemu inspektorowi pracy każdy przypadek podejrzenia choroby zawodowej. Choroba zawodowa zostaje stwierdzona w drodze decyzji właściwego organu sanitarnego. Stwierdzenie takiej choroby jest także podstawą do ubiegania się o świadczenia ZUS - jednorazowego odszkodowania oraz zasiłku chorobowego czy dalej świadczenia rehabilitacyjnego (w wysokości 100% podstawy wymiaru - w przypadku stwierdzenia choroby zawodowej ZUS zatem najczęściej wyda decyzję o uzupełnieniu zasiłku chorobowego wypłacanego z tytułu ubezpieczenia chorobowego).
Czy jednak wyczerpuje to wszystkie świadczenia należne pracownikowi? Niekoniecznie. Pracodawca ma obowiązek zorganizować pracę w sposób bezpieczny i higieniczny. Podstawowych obowiązkiem pracodawcy jest minimalizowanie ryzyka wystąpienia chorób zawodowych i przeciwdziałanie temu ryzyku. Powinien on w tym celu wykorzystać osiągnięcia nauki i techniki. W przypadku wystąpienia choroby zawodowej, należy zastanowić się czy pracodawca miał możliwość zorganizowania pracy w taki sposób, żeby do choroby nie doszło. Jeżeli odpowiedź jest twierdząca, a będzie to zdecydowana większość przypadków, wówczas aktualizuje się tzw. odpowiedzialność uzupełniająca pracodawcy na gruncie przepisów prawa cywilnego i prawa pracy. Innymi słowy pracodawca będzie obowiązany do naprawienia szkody w zakresie w jakim nie pokryły jej w całości świadczenia ZUS. Najczęściej zatem należne będzie zadośćuczynienie pieniężne za doznaną krzywdę, czasem zwrot kosztów opieki osób trzecich, zwrot kosztów leczenia. Kwoty te mogą osiągnąć wysokość kilkadziesiąt lub nawet kilkaset tysięcy złotych. Czasami, należeć się będzie nawet renta. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. W razie pytań proszę o kontakt. Darowizna mieszkania przez rodziców na rzecz dziecka - czy trzeba to zgłaszać do skarbówki?9/10/2019 Wzrost zamożności części społeczeństwa spowodował, że nierzadko rodziny kumulują w swoich rękach kilka nieruchomości. Naturalną postawą rodziców, którzy dysponują takimi nieruchomościami, bywa przekazanie ich własności na rzecz usamodzielniającego się dziecka. Każda czynność, która prowadzi do przejścia własności lub prawa, musi mieć określone prawem ramy. W tego rodzaju przypadku, najczęściej podstawą obdarowania zstępnego będzie umowa darowizny. Zgodnie z ustawą o podatku od spadków i darowizn, zasadą jest, że obdarowany, który otrzymał określonej wartości majątkowej przysporzenie nieodpłatnie w drodze darowizny, musi zapłacić od tego podatek. Ustawa przewiduje jednak liczne wyjątki. Stawka podatku różni się w zależności od wielu czynników determinujących jego wysokość. W skrajnych wypadkach, karna stawka podatku w przypadku nie zgłoszenia transakcji może wynieść nawet do 20% wartości obdarowania (darowizna o wartości 300 000 zł - darowizna zatajona i odkryta przez US w drodze kontroli podatkowej - podatek 60 000 zł!)
Jednym z wyjątków jest zwolnienie od podatku nabycia własności rzeczy innych niż pieniądze lub praw majątkowych innych niż pieniądze przez małżonka, zstępnych, wstępnych, pasierba, rodzeństwo, ojczyma i macochę pod warunkiem zgłoszenia nabycia własności rzeczy lub praw majątkowych właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego w terminie 6 miesięcy od dnia powstania obowiązku podatkowego. Czy jednak obdarowany musi zawsze zgłaszać darowiznę, żeby spać spokojnie? Realia są wręcz odwrotne - w przypadku darowizny własności mieszkania lub spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego umowa darowizny musi przybrać zawsze formę aktu notarialnego. Wówczas, zgodnie z ustawą, obowiązek zgłoszenia darowizny ciąży na notariuszu i nie ma obowiązku dokonywania żadnych dodatkowych zgłoszeń. Zgodnie z art. 4a ust. 4 ustawy o podatku od spadków i darowizn “obowiązek zgłoszenia nie obejmuje przypadków, gdy nabycie następuje na podstawie umowy zawartej w formie aktu notarialnego albo w tej formie zostało złożone oświadczenie woli jednej ze stron”. Oznacza to, że jeżeli otrzymane zostało w drodze darowizny prawo do mieszkania, to nie ma konieczności zgłaszania tego samodzielnie do urzędu skarbowego. Zrobi to notariusz. Nie należy się obawiać wówczas konieczności zapłaty podatku. W dzisiejszych realiach, niemal każdy przedsiębiorca świadczący usługi masowe na rzecz innych przedsiębiorców spotyka się z tym, że dostarczając usługę lub towar, bezskutecznie upomina się o dokonanie za niego zapłaty. Niejednokrotnie jest to związane z brakiem należytej staranności dłużników, niechęcią do płacenia lub po prostu złą sytuacją ekonomiczną. Wielu przedsiębiorców, z uwagi na tarapaty finansowe swojego dłużnika, nigdy nie odzyska swojej wierzytelności, nawet pomimo wszczęcia postępowania sądowego a później egzekucyjnego. Okazać się może, że egzekucja jest bezskuteczna - nie ma takiego prawa ani instytucji na świecie, która sprawi, że dłużnik, który nie ma pieniędzy spłaci zobowiązanie. Jest to niewątpliwie sytuacja nie do pozazdroszczenia. Przedsiębiorca traci czas, pieniądze na postępowanie sądowe i w efekcie nic nie odzyskuje. Ale czy jest to jednak działanie zupełnie bezcelowe? Ale czy można minimalizować starty? Co z zapłaconym od transakcji podatkiem dochodowym? Art. 23 Ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych
1. Nie uważa się za koszty uzyskania przychodów: 20) wierzytelności odpisanych jako nieściągalne, z wyjątkiem wierzytelności lub ich części, które uprzednio na podstawie art. 14 zostały zarachowane jako przychody należne i których nieściągalność została udokumentowana w sposób określony w ust. 2. 2. Za wierzytelności, o których mowa w ust. 1 pkt 20, uważa się te wierzytelności, których nieściągalność została udokumentowana: 1) postanowieniem o nieściągalności, uznanym przez wierzyciela jako odpowiadające stanowi faktycznemu, wydanym przez właściwy organ postępowania egzekucyjnego, albo 2) postanowieniem sądu o: a) oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości, jeżeli majątek niewypłacalnego dłużnika nie wystarcza na zaspokojenie kosztów postępowania lub wystarcza jedynie na zaspokojenie tych kosztów, lub b) umorzeniu postępowania upadłościowego, jeżeli zachodzi okoliczność, o której mowa w lit. a, lub c) zakończeniu postępowania upadłościowego, albo 3) protokołem sporządzonym przez podatnika, stwierdzającym, że przewidywane koszty procesowe i egzekucyjne związane z dochodzeniem wierzytelności byłyby równe albo wyższe od jej kwoty. Powyższe oznacza, że przedsiębiorca, który wykaże zgodnie z powyższym przepisem, że wierzytelność jest nieściągalna, może do wysokości tej należności netto (bez VAT) zaliczyć tą wierzytelność do kosztów działalności, a tym samym odzyskać zapłacony podatek PIT. Konieczne jest jednak udokumentowanie w odpowiedni sposób nieściągalności wierzytelności - najlepiej jest dysponować postanowieniem komornika sądowego o umorzeniu postępowania z powodu bezskuteczności egzekucji. Jedynie wyjątkowo wystarczające będą pozostałe sposoby udokumentowania faktu niemożliwości odzyskania pieniędzy. Możliwość taka sama w sobie nie jest raczej powodem do tego, żeby ekonomicznie uzasadnione było wszczynanie postępowań sądowych i egzekucyjnych, ze świadomością, że będą one bezskuteczne tylko w celu odliczenia podatku dochodowego. Jest to jednak moim zdaniem jeden z argumentów przemawiający za tym, że jeżeli nie ma pewności czy dłużnik ma środki na spłatę zobowiązania lub pewność ta jest nieco wątpliwa, to warto jest spróbować odzyskać pieniądze. Można odzyskać też zapłacony podatek VAT - jest to tzw. ulga za złe długi. Nie jest to jednak przedmiotem tego artykułu. Zasady intertemporalne – ustawa wchodzi w życie co do zasady 7 listopada 2019 roku. Częściowo wchodzi w życie już 21 sierpnia 2019 roku – są to jednak zmiany bardzo kosmetyczne – bez większego wpływu na nasze czynności. Weszły w życie już również nowe zasady dotyczące opłat sądowych. Do spraw wszczętych i niezakończonych przed dniem wejścia w życie ustawy stosuje się przepisy ustaw zmienianych w art. 1 i art. 5, w brzmieniu nadanym nową ustawą z pewnymi wyjątkami. Przykładowo w sprawach już trwających rozpoznaje się już wniesione środki odwoławcze jak dotychczas. Nie stosuje się też przepisów o postępowaniu gospodarczym do spraw już wszczętych. Wszystkie sprawy rozstrzygane nakazem zapłaty, wszczęte przed wejściem w życie ustawy, również wedle przepisów dotychczasowych do końca danej instancji. W zakresie ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych najistotniejsze zmiany to:
I. Zwiększenie znaczne opłat sądowych w sprawach do 20 000 zł – są opłaty stałe widełkowe, tak jak kiedyś w postępowaniu uproszczonym, nie ma osobnych opłat dla postępowania uproszczonego. Powyżej 20 000 zł zostaje po staremu, tyle że teraz maksymalna wysokość opłaty to 200 000 zł. II. Zawezwanie do próby ugodowej nie podlega już opłatom stałym, tylko ¼ opłaty tak jak od pisma, które wszczynałoby to postępowanie. Innymi słowy, w sprawie o zawezwanie przy wps 200 000 zł, opłata od postępowania pojednawczego to 2 000 zł. III. Jest opłata 100 zł od doręczenia uzasadnienia orzeczenia, np. uzasadnienia wyroku. Jednak, jeżeli wnosi się dalej środek zaskarżenia, to opłatę od tego środka pomniejsza się o to 100 zł. IV. W sprawach typowo gospodarczych z KSH podwyższono znacznie opłaty – uchylenie uchwały to teraz 5 000 zł. V. Wyłącznie w sprawach gospodarczych, pobiera się opłatę w wysokości 100 zł od każdej osoby, której strona domaga się wezwania po opracowaniu planu rozprawy (np. nowy świadek). VI. Wniosek o zabezpieczenie, jeżeli podlega opłacie, to teraz zawsze 100 zł niezależnie czy zabezpieczenie majątkowe czy niemajątkowe. VII. Jeżeli zabezpieczenie jest przed wszczęciem postępowania, to opłata to ¼ opłaty inicjującej postępowanie. Podlega zaliczeniu na poczet opłaty od wszczęcia późniejszego postępowania. VIII. Zwiększają się opłaty kancelaryjne, ale nie trzeba już płacić za odpis przy wniosku o nadanie klauzuli wykonalności. IX. Jest nowy tryb uzgadniania wynagrodzenia z biegłym – swoisty tryb kontraktowy – umowny kiedy sąd będzie związany ustalonym z biegłym wynagrodzeniem. X. Osoby prawne będą mogły być zwolnione od kosztów nie tylko jak nie mają majątku, ale jak wykażą, że nie mogą być dokapitalizowane przez wspólników. W zakresie KPC najistotniejsze zmiany to: I. Strony mogą bez zgody Sądu utrwalać dźwiękowy przebieg rozprawy i posiedzeń, chyba, że Sąd z uwagi na przesłanki określone zabroni. Muszą jednak o tym poinformować. II. Znika właściwość przemienna sądu w sprawach przeciwko konsumentom. III. Pozwy związane z umowami zmieniają właściwość na sąd miejsca spełnienia świadczenia charakterystycznego dla danego typu umowy. Np. przy sprzedaży będzie właściwy sąd tam, gdzie ma być dostarczona rzecz sprzedana. Oznacza to, że nie będzie już można dochodzić zapłaty tak jak kiedyś zgodnie z art. 454 KC czyli po miejscu płatności – w siedzibie wierzyciela lub po rachunku bankowym. Sprzedajemy komuś towar z Łodzi do Gdańska, to zapłaty dochodzimy w Gdańsku. IV. W pewnych przypadkach wyłączenia jednego sędziego, wyłącza się de facto cały sąd i sąd wyżej wyznacza inny sąd równorzędny. Nie można domagać się wyłączenia sędziego wyłącznie na podstawie jego decyzji dowodowych. Nie można złożyć ponownie wniosku o wyłączenie z tych samych powodów – sąd zawiadamia wówczas, że pozostawia wniosek bez dalszych czynności. V. Koszty sądowe będą zasądzane z odsetkami za opóźnienie. Co do zasady będzie to termin związany z uprawomocnieniem się wyroku, a jeżeli uprawomocnia się natychmiast to tydzień od wydania. Jak sąd pominie jakieś rozstrzygnięcie o kosztach, to można prosić o dodatkowe uzupełnienie w drodze postanowienia. VI. Jest nowy wymóg formalny pism procesowych – podając fakty trzeba od razu wskazywać dowody na ich poparcie – tak jak to się w praktyce robiło. VII. Pisma procesowe z brakami formalnymi wniesione przez profesjonalnego pełnomocnika zwraca się. Można w terminie tygodnia uzupełnić braki – zrobili tak jak z opłatami wcześniej. VIII. Jest nowy, fakultatywny sposób doręczenia bezpośredniego pism procesowych – na adres email lub fax – warunkiem jest, że obie strony się zgodzą i podadzą sobie i do wiadomości sądu swoje adresy email czy faxy. IX. Znika fikcja doręczenia w stosunku do nieprowadzących działalności gospodarczych i nie wpisanych do żadnych rejestrów gospodarczych. Sąd wtedy informuje o problemach, przesyła odpis pisma i zobowiązuje do podjęcia doręczenia przez komornika (60 zł). Komornik informuje potem co udało mu się zrobić i to przesyła się do sądu. X. Sąd może w toku posiedzenia powiedzieć stronom, jakie będzie rozstrzygnięcie w kontekście tego, co do tej pory w sprawie zebrano. XI. Sąd musi uprzedzić strony, jeżeli wchodzi w rachubę rozstrzygnięcie sprawy na podstawie innej podstawy prawnej niż wskazana przez Powoda. XII. Zastrzeżenie do protokołu można złożyć najpóźniej na kolejnym posiedzeniu. Strona, która nie ma pełnomocnika profesjonalnego nie musi składać zastrzeżeń. XIII. Zmieniają się nieco niektóre przesłanki zawieszenia, podjęcia i umorzenia postępowania z tym związanego. Skracają terminy niektóre. Zmiany są techniczne. XIV. Istnienie możliwość zwracania pism, które mają być pozwem a są niejasne i nie wiadomo o co chodzi. XV. Podkreślone zostaje, że sąd będzie zwracał się o dokumenty i dowody tylko jak strona uprawdopodobni, że sama ich nie może zdobyć. XVI. Jak pozew jest w sposób oczywiście bezzasadny to jest cały nowy tryb. Wydaje się od razu wyrok oddalający nawet bez doręczenia odpisu pozwu i zasadniczo można pominąć większość regulacji kodeksowych. Od takiego wyroku przysługuje apelacja, również bez udziału pozwanego dalej. Dopiero jak apelacja chwyci, to wraca do I instancji i pozwanemu się doręcza wszystkie dokumenty w sprawie. XVII. Koniec dorozumianej umowy o właściwość sądową. Sąd może do odpowiedzi na pozew samodzielnie uznać się za niewłaściwy także przy braku właściwości, którą można usunąć umową stron. XVIII. Nie można już składać zarzutów potrącenia dowolnie. Musi to być wierzytelność z tego samego stosunku prawnego lub potwierdzona wyłącznie dokumentem od strony przeciwnej. Nie dotyczy to jednak oświadczeń złożonych przed wszczęciem postępowania. Zarzut potrącenia trzeba zgłosić przy pierwszym zajęciu stanowiska w sprawie, potem jest bezskuteczny. XIX. Wprowadza się obowiązkowe posiedzenie przygotowawcze. Jest obowiązkowa odpowiedź na pozew – brak złożenia w terminie może skutkować wydaniem od razu wyroku zaocznego. Posiedzenie przygotowawcze to ostatni moment na składanie wniosków, twierdzeń, dowodów. Późniejsze mogą zostać uznane za spóźnione i pominięte. Może nie być posiedzenia przygotowawczego, jak przewodniczący uzna, że nie przyczyni się do przyśpieszenia rozpoznania sprawy. Na posiedzeniu przygotowawczym sąd będzie namawiał do ugody, będzie informacyjnie słuchać strony i wyjaśniać wątpliwości. Jak nie będzie ugody to robi się plan rozprawy, który jest doręczany z urzędu stronom. W planie tym wydaje się wszystkie rozstrzygnięcia dowodowe, można tam wpisać również wszystko inne co ma znaczenie w sprawie. Sąd z góry oznacza termin wydania wyroku. Jak nie pojawi się żadna zmiana terminu czy nowy termin, to strony się już nie informuje o stawiennictwie – zastępuje to plan rozprawy. W toku sprawy plan rozprawy można zmieniać, aktualizować. XX. Wprost zakazano wpisywania, że zaprzecza się wszystkiemu czego się nie potwierdza. XXI. Można wysłuchać świadka czy inne osoby na piśmie. XXII. Sąd może zwrócić uwagę stronie, że nadużywa prawa procesowego. Potem może ukarać w różny sposób w wyroku taką stronę, np. podwyższając stawkę wynagrodzenia pełnomocnika drugiej stronie. XXIII. Jest teraz przepis, który wprost wskazuje na podstawy pominięcia dowodu i nakazuje sądowi wskazać podstawę prawną pomijając dowód. XXIV. Dokumenty w aktach sprawy z automatu są dowodami, chyba, że sąd je pominie. XXV. Sąd ma możliwość dopuszczenia dowodu z opinii biegłego wydanej w innej sprawie. Np. może w sprawie cywilnej jako dowód z opinii biegłego dopuścić dowód z postępowania przygotowawczego karnego z pełnymi tego skutkami. XXVI. Jak nikt nie przychodzi na ogłoszenie, to sąd nie musi odczytywać wyroku. XXVII. Uzasadnienie wyroku musi być zwięzłe. XXVIII. Wniosek o uzasadnienie wyroku musi wskazywać, czy dotyczy całości rozstrzygnięcia czy poszczególnych elementów. XXIX. Sąd w sprawach skomplikowanych lub jak ma dużo pracy może odroczyć publikację wyroku na miesiąc zamiast 2 tygodni. XXX. Sąd może nie uzasadniać postanowienia podlegającego zaskarżeniu, jeżeli w całości uwzględnia wniosek strony. XXXI. W apelacji teraz jeżeli zarzuca się art. 233 § 1 KPC to trzeba wskazać jakie fakty ustalone się kwestionuje lub których faktów sąd nie ustalił. Nie wiadomo czy będzie to brak formalny jak się nie wskaże czy podstawa do oddalenia. Jak fakt ten wynika z nagrania jakiegoś, to trzeba wskazać w którym miejscu nagrania o tym mowa. XXXII. Jak sąd przedłużył sobie czas na sporządzenie uzasadnienia zgodnie z procedurą, to apelacje wnosi się w terminie 3 tygodni od doręczenia wyroku z uzasadnieniem. Sąd doręczając wyrok z uzasadnieniem o wydłużeniu terminu na wniesienie apelacji musi zawiadomić. Jak sąd błędnie wskazał, a strona się zastosowała to jest OK. XXXIII. Sąd I instancji tylko przesyła apelację do II instancji, nie podejmuje już żadnych czynności innych. XXXIV. Sąd II instancji wzywa do usunięcia braków, doręcza odpisy itd. XXXV. Apelacja może być rozpoznana na posiedzeniu niejawnym. Jeżeli strona jednak zażąda rozprawy, to co do zasady nie jest to możliwe. XXXVI. Wprowadza się zażalenie poziome w 1 instancji w pewnych sprawach. Nie dotyczy to w szczególności kosztów procesu ani kończących postępowanie postanowień. XXXVII. Wprowadza się niedopuszczalność zażaleń zmierzających wyłącznie do przedłużenia postępowania (dotyczy to głównie składania zażaleń wielokrotnie na te same rozstrzygnięcia). XXXVIII. Wprowadzają odrębne postępowanie w sprawach gospodarczych. Jest definicja co jest sprawą gospodarczą. Jest dodatkowy wymóg formalny pism procesowych pierwszych w sprawie – trzeba wskazać adres email stron lub oświadczyć, że go nie mają. Wszystkie wnioski, twierdzenia, dowody trzeba powołać już w pierwszym piśmie. Potem zgłoszone sąd może uznać za spóźnione. Sąd na wniosek jednoosobowej działalności może rozpoznać sprawę z pominięciem tego trybu. Nie można modyfikować pozwu, wzywać innych osób. Można zawrzeć umowę dowodową przed sprawą jak i w toku. Dowód z zeznań świadka jest dowodem subsydiarnym. Jest obowiązek wykazywania wszystkiego dokumentem. Można być obciążonym kosztami niezależnie od wyniku sprawy, jak się nie chciało negocjować przed wszczęciem postępowania. XXXIX. Przemodelowano przepisy o postępowaniu upominawczym i nakazowym. Są teraz przepisy wspólne. W praktyce nie ma kolosalnych zmian, zasadniczo zostają stare zasady. XL. Postępowanie uproszczone jest teraz postępowaniem ogólnym we wszystkich rodzajach spraw, nie tylko z umów. Warunek to wps nie większy niż 20 000 zł. Sąd może wyjątkowo rozpoznać sprawę z pominięciem tych przepisów. W sprawach tych nie przeprowadza się posiedzenia przygotowawczego i od razu kieruje się sprawę na rozprawę. Nie rozpoznaje się tak spraw o roszczenia częściowe, jeżeli całość roszczenia przekracza 20 000 zł. Nie można modyfikować pozwu ani wzywać innych osób do udziału. Potrącenie i powództwo wzajemne tylko, jeżeli nadają się też do uproszczonego. Można dopuścić dowód z opinii biegłego, ale tylko jak sąd uzna, że jest to konieczne i nie może samodzielnie ustaleń poczynić w tym zakresie – sąd może być biegłym w sprawach uproszczonych. Jak koszt opinii większy niż wps to nie przeprowadza się dowodu. Można powołać biegłego jako świadka. Zgodnie z raportem KNF dotyczącym sektora ubezpieczeń po pierwszym kwartale 2019 roku na koniec I kwartału 2019 roku zezwolenie na prowadzenie działalności ubezpieczeniowej w Polsce posiadało 60 krajowych zakładów ubezpieczeń – 26 zakładów ubezpieczeń działu I (ubezpieczenia na życie) i 33 zakłady ubezpieczeń działu II (pozostałe ubezpieczenia osobowe i ubezpieczenia majątkowe) oraz 1 zakład reasekuracji. Wszystkie zakłady posiadające zezwolenie prowadziły działalność w analizowanym okresie. W trakcie I kwartału 2019 roku zakłady ubezpieczeń uzyskały przychody w wysokości 21,78 mld zł. W strukturze przychodów zakładów ubezpieczeń dominują: składka przypisana brutto (75,09% przychodów ogółem) i niezrealizowane zyski z lokat (9,47% przychodów ogółem, a wraz z przychodami z lokat prawie 14,56% przychodów ogółem). Ogółem przychody zakładów ubezpieczeń były o 1,63 mld zł (8,11%) większe niż w I kwartale 2018 roku. Kto jednak jest najważniejszymi graczami rynkowymi (w zakresie ubezpieczeń innych niż ubezpieczenia na życie)?
Lider to Powszechny Zakład Ubezpieczeń S.A. (https://www.pzu.pl/) posiadający 33,54% udziałów w rynku. Na drugim miejscu jest STU Ergo Hestia S. A. (https://www.ergohestia.pl/)z udziałem w rynku na poziomie 14,51%. Podium zamyka TUiR Warta S.A. (https://www.warta.pl/) z udziałem na poziomie 13,34%. Poza podium, na 4 i 5 miejscu znalazły się odpowiednio TUiR Allianz Polska S.A. (https://www.allianz.pl/) - 4,72% i AXA Ubezpieczenia TUiR (https://axa.pl/) - 4,32%. Łącznie, wskazana pierwsza piątka ma udział na poziomie 70,42% w rynku ubezpieczeń innych niż ubezpieczenia na życie. W dziale II w ciągu I kwartału 2019 roku wypłacone zostały odszkodowania i świadczenia brutto w wysokości 5,12 mld zł (50,22% łącznych świadczeń brutto sektora ubezpieczeń), co stanowi kwotę o 0,08 mld zł, tj. o 1,49% wyższą niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Najwyższe odszkodowania i świadczenia działu II wypłacono z tytułu ubezpieczeń komunikacyjnych, czyli grupy 10 (OC komunikacyjne) – 2,35 mld zł oraz grupy 3 (auto-casco) – 1,36 mld zł. Udział obu grup w odszkodowaniach i świadczeniach z tytułu działalności bezpośredniej działu II jest znaczący – dla grupy 10 wyniósł 47,39%, a dla grupy 3 – 27,45%. Źródło: Raport na temat sektora ubezpieczeń po I kwartale 2019 roku - Komisja Nadzoru Finansowego W Polsce, inaczej niż to jest np. w Niemczech, nie ma żadnego ograniczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej polegającej na świadczeniu usług prawniczych (nie dotyczy to oczywiście komorników czy notariuszy - mowa jedynie o usługach w postaci reprezentacji/doradztwa). W praktyce usługi prawne świadczą adwokaci, radcowie prawni - są to specjaliści, którzy ukończyli wieloletnią ścieżkę edukacji potwierdzoną praktycznym egzaminem państwowym. Wykształcenie zdobywają odpłatnie. Tylko te zawody mogą co do zasady zastępować stronę w postępowaniach sądowych jako pełnomocnicy. Zawody te mają obowiązek zachowania w tajemnicy wszystkich informacji uzyskanych w związku ze świadczeniem pomocy prawnej - w tym stosunku do organów ścigania. Wykonywanie tych zawodów musi być w zgodzie z kodeksami etyki. Rynek jednak nie jest ograniczony do tych przedstawicieli wolnych zawodów. Powszechnie spotkać można również przedsiębiorców, którzy nie są kancelariami adwokackimi czy radcowskimi, a którzy reklamując się jako specjaliści świadczą usługi prawnicze takie jak windykacja należności pieniężnych czy uzyskiwanie odszkodowań. Kto może prowadzić taką firmę? Każdy. Może taką firmę założyć zarówno absolwent studiów prawniczych, ale i filozofii, socjologii, matematyki, jak również osoba bez żadnego wykształcenia, nawet osoby skazane wyrokami sądowymi. Nie ma również żadnej gwarancji, że w jakikolwiek sposób wiedzą co robią. Nie posiadają ubezpieczenia od szkód, które mogą wyrządzić wykonując te czynności, a nie mając o tym pojęcia. W przypadku konieczności wystąpienia na drogę postępowania sądowego muszą i tak podjąć współpracę z radcą prawnym lub adwokatem, co sprawia, że Klient płaci podwójnie. Firmy te nie są obowiązane do zachowania w tajemnicy informacji, o których dowiedziały się w związku z umową - będą musiały również udzielić tych informacji organom ścigania - w przeciwieństwie do profesjonalnych pełnomocników. Nie wiąże ich żaden kodeks etyki i nie poniosą odpowiedzialności za nie eleganckie zachowanie.
Najczęściej przedsiębiorcy prowadzący taką działalność składają liczne obietnice, kuszą atrakcyjnymi cenami, wskazują na wysoką skuteczność. Starają się również przekonywać o swoim wyspecjalizowaniu w danych sprawach czy o szczególnym doświadczeniu lub sukcesach. Nierzadko jednak są to wymyślone historie bez pokrycia w rzeczywistości, mające jedynie przyciągnąć pieniądze od ludzi, którzy wierzą w obietnice bez pokrycia. Po przyjęciu zlecenia, nagle okazuje się, że akurat sprawa danego Klienta była na tyle trudna czy wyjątkowa, że mimo najlepszych umiejętności jednak się nie udało - wynagrodzenie jednak się należy. Zdarza się również, że firmy te wykonują proste czynności, opisując je oczywiście jako skomplikowane i wymagające ogromnej wiedzy - po czym pobierają za nie znaczne wynagrodzenie. Zdarza się również, że firmy te kuszą informacjami, że współpracują z radcami prawnymi czy adwokatami. Współpraca na takich zasadach przez radców prawnych i adwokatów jednak w wielu przypadkach musi zostać uznana za sprzeczną z kodeksami etyki. Taki sposób zdobywania Klientów przez te zawody, świadczenie usług na rzecz firm, a nie w porozumieniu z samym Klientem - często wręcz przed wytoczeniem sprawy Klient nie widzi na oczy swojego mecenasa - jest działaniem sprzecznym z etyką lub o nieprofesjonalizmie osoby wykonującej zawód. Taki sposób pozyskiwania Klientów zazwyczaj ogranicza również wpływ Klienta na to kto ma być jego pełnomocnikiem. Bywa również, że taka firma nie ma żadnego radcy prawnego ani adwokata do współpracy. Będzie ona wówczas podejmować zbędne, powtarzalne czynności, za które pobierać będzie opłatę, a które z góry w niczym nie pomogą. Przykładowo, jeżeli ktoś nie chce płacić to przymusowo, legalnie można go zmusić jedynie w postępowaniu sądowym - innej drogi nie ma. Co bardzo istotne, błędy popełniane przez takie firmy przy wykonywaniu zlecenia często powodują nieodwracalną szkodę dla sprawy. Nawet późniejsze zwrócenie się do zawodowego pełnomocnika może nie uratować sprawy. Co z odpowiedzialnością odszkodowawczą takich firm? Oczywiście, często jest tylko na papierze. Ubezpieczenia OC nie ma, natomiast osoba świadcząca takie usługi formalnie okazuje się potem nie mieć żadnego majątku. Co do tego czym może grozić zły wybór firmy odszkodowawczej odsyłam do artykułu: https://natemat.pl/82447,mieli-pomoc-zdobyc-odszkodowanie-a-wpedzili-w-spore-problemy-firm-odszkodowawczych-nikt-nie-kontroluje-wiec-zeruja-na-klientach Początek artykułu zaczyna się tak “Masz problem z uzyskaniem odszkodowania i rozważasz zwrócenie się o pomoc do fachowców? Uważaj! Ogłoszeń specjalistów w tym zakresie nie brakuje, a ich wizytówki wręczają nawet agenci towarzystw ubezpieczeniowych. Niestety, większość z nich szybciej wpędzi nas w naprawdę spore problemy niż pomoże zdobyć pieniądze. Takim "fachowcom" uwierzyła nasza czytelniczka. Dziś zamiast pieniędzy z odszkodowania ma do zapłacenia koszty przegranego procesu. O którym nikt jej nawet nie poinformował...”. Inny artykuł dotyczy firm windykacyjnych. Autor wskazuje m. in, że “Jakie są koszty korzystania z usług firm windykacyjnych? Firmy windykacyjne nie są bardzo chętne do ujawniania takich danych. Piszą np. oględnie, że „koszty, jakie ponosi osoba zadłużona w dużej mierze zależą od niej samej”. Więcej na https://forsal.pl/artykuly/818188,jak-dzialaja-firmy-windykacyjne-komu-pomoga-i-czy-oplaca-sie-z-korzystac-z-ich-uslug-wierzytelnosci.html Czy to jednak oznacza, że wszystkie te firmy są złe i nieudolne? Na pewno nie. Pytanie tylko, czy warto ryzykować. Zapraszam do kontaktu. Dobra reputacja jest czymś kluczowym w zawodach zaufania. W erze powszechnej wymiany informacji, łatwych kanałów komunikacji, niepochlebne, krzywdzące komentarze mogą wyrządzić wiele szkód. Przykładowo, nacechowane złym wydźwiękiem zarzuty dotyczące pracy zawodowej lekarza mogą narazić go na utratę pacjentów, pracy w placówce ochrony zdrowia a nawet na wszczęcie wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Sytuacje takie mogą mieć również jednak miejsce w życiu prywatnym - ktoś może celowo rozpowiadać nieprawdziwe informacje chcąc zaszkodzić skonfliktowanej osobie. W momencie, kiedy komentarze takie trafiają do Internetu, negatywne emocje i komentarze mogą się błyskawicznie rozprzestrzenić. Czy można się przed tym bronić? Nie tylko można, ale nawet trzeba. Odpowiedni instrument prawny znajduje się w Kodeksie Karnym. Zgodnie z art. 212 § 1 kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. Stosownie do § 2 jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Dalej w § 3 wskazano, że w razie skazania za przestępstwo określone w § 1 lub 2 sąd może orzec nawiązkę na rzecz pokrzywdzonego, Polskiego Czerwonego Krzyża albo na inny cel społeczny wskazany przez pokrzywdzonego. Zastrzeżono w § 4, że ściganie przestępstwa określonego w § 1 lub 2 odbywa się z oskarżenia prywatnego. W kolejnym przepisie, to jest - art. 213 § 1 wskazano, że nie ma przestępstwa określonego w art. 212 § 1, jeżeli zarzut uczyniony niepublicznie jest prawdziwy. Dalej w § 2 określono, że nie popełnia przestępstwa określonego w art. 212 § 1 lub 2, kto publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut: 1) dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną lub 2) służący obronie społecznie uzasadnionego interesu. Jeżeli zarzut dotyczy życia prywatnego lub rodzinnego, dowód prawdy może być przeprowadzony tylko wtedy, gdy zarzut ma zapobiec niebezpieczeństwu dla życia lub zdrowia człowieka albo demoralizacji małoletniego. W art. 215 wprowadzono natomiast zasadę, że na wniosek pokrzywdzonego sąd orzeka podanie wyroku skazującego do publicznej wiadomości.
Powyższe oznacza, że w momencie, w którym ktoś rozpowiada negatywne komentarze dotyczące danej osoby, które to komentarze dotyczą zachowania lub właściwości tej osoby, które obiektywnie mogą poniżyć tą osobę w opinii publicznej lub narazić ją na utratę zaufania, możliwe jest wystąpienie w stosunku do takiej osoby z oskarżeniem prywatnym przed sądem karnym. Na czym może polegać pomówienie? Mogą to być przykładowo niepochlebne opinie odnośnie cech czy kompetencji specjalisty - np. “Jan Kowalski, który jest ortopedą, wciska swoim pacjentom lekarstwa, które im szkodzą, bo dostaje prezenty od firmy farmaceutycznej” lub “Maria Nowak, która jest lekarzem rodzinnym, nie ma pojęcia o swojej pracy - nie potrafi nawet sprawdzić czy pacjent ma gorączkę”. Oczywiście komentarze te mogą być różnorodne i wcale nie muszą wydawać się obraźliwe - pomówienie nie musi być zniewagą. Czyn ten jest tym bardziej społecznie szkodliwy i dotkliwiej karany, jeżeli zniesławienie ma miejsce w środkach masowego przekazu, np. w Internecie. Nie zawsze jednak pomówienie będzie karane. Odpowiedzialności nie poniesie, kto krytykuje inną osobę kto nie zwraca się do większej ilości osób, a jednocześnie postawiony zarzut jest prawdziwy. Przykładowo, pacjent opowiadający na korytarzu innemu pacjentowi, że pracujący w klinice lekarz nie posiada dobrych manier, nie poniesie odpowiedzialności, jeżeli faktycznie uda się mu wykazać, że lekarz ten nie szanuje pacjentów. Sytuacja jest bardziej skomplikowana, jeżeli ktoś dopuszcza się zniesławienia publicznie - przemawiając do większej ilości osób czy w środkach masowego przekazu (np. w Internecie). Wówczas, sama prawdziwość stawianego zarzutu nie zawsze wystarczy - osoba zniesławiająca poniesie odpowiedzialność, pomimo tego, że mówi prawdę. Wyjątkiem będzie tutaj sytuacja, w której osoba ta opowiada o osobie, która pełni funkcję publiczną (np. polityk) lub rozgłaszane zarzuty służą obronie społecznie uzasadnionego interesu (np. pokrzywdzony na skutek błędu lekarskiego pacjent chce ostrzec innych pacjentów przed niekompetencją lekarza). Nigdy natomiast nie uwolni się od odpowiedzialności osoba, która publicznie rozpowiada negatywne komentarze np. odnośnie nieciekawej sytuacji panującej w rodzinie danej osoby, która nie pełni żadnej funkcji publicznej, nawet jeżeli jest to prawdą. Przykładowo, opowiadanie w szerszym gronie (np. przemawianie do kolegów licznie zgromadzonych w stołówce) o koledze z pracy, że często wyzywa swoją żonę niepochlebnymi epitetami, że dochodzi tam do częstych awantur oraz że ją zdradza, będzie karalne nawet wówczas, jeżeli okoliczności te są prawdziwe. W sytuacji, kiedy zarzut dotyczy życia prywatnego lub rodzinnego, tylko wyjątkowo sprawca będzie mógł dowodzić, że mówił prawdę - tym samym tylko wyjątkowo będzie mógł uwolnić się od odpowiedzialności. Co zatem zrobić kiedy ktoś nas pomówił? Można oczywiście poprosić ładnie sprawcę, żeby komentarz usunął, czy przeprosił. Tylko czy będzie to skuteczne? Zazwyczaj działanie takie nie będzie skuteczne. Można również bronić się przed zniesławieniem przez osoby, którym wydaje się, że są anonimowe w Internecie. Ustaleniu tożsamości tych osób służyć może działanie Policji - nie jest to relatywnie trudne do zrobienia. Często również ustalenie takich osób jest możliwe na podstawie treści wpisu - np. wpis odnosi się do konkretnej sytuacji. Najlepszym rozwiązaniem jest oskarżenie sprawcy przed sądem karnym. Konieczne jest wniesienie prywatnego aktu oskarżenia. Można taki akt złożyć w sądzie lub na policji (zwłaszcza, jeżeli chcemy jednocześnie, żeby Policja zabezpieczyła odpowiednie dowody). Pismo to nie jest skomplikowane formalnie, jednak nie ma co ukrywać - profesjonalista zrobi to dużo lepiej i skuteczniej. Od prywatnego aktu oskarżenia należy uiścić opłatę w wysokości 300 zł na rachunek sądu od pojedynczego czynu. Ryzyko finansowe oskarżenia osoby nie ogranicza się jednak do tej kwoty - trzeba będzie również ponieść koszty jego profesjonalnego obrońcy, jeżeli oskarżony będzie z takich usług korzystać, w przypadku kiedy nie udowodni się, że karalne pomówienie miało miejsce. W przypadku wygrania sprawy, Sąd zasądzi od oskarżonego obowiązek zwrotu kosztów poniesionych przez oskarżyciela prywatnego. W przypadku uznania przez Sąd, że doszło do karalnego pomówienia istnieje bardzo dużo instrumentów prawnych, które mogą zaspokoić interes pokrzywdzonego. Po pierwsze, osoba odpowiedzialna może zostać ukarana - najczęściej grzywną uzależnioną od powagi sprawy i jej możliwości majątkowych. Czasami sąd może wobec sprawcy orzec warunkowe umorzenie postępowania. Dodatkowo, osoba pomówiona może otrzymać nawiązkę pieniężną lub zadośćuczynienie pieniężne (kwoty te mogą sięgać kilku tysięcy złotych - w skrajnych przypadkach osób, dla których ogromne znaczenie ma ich reputacja, w sytuacji ogromnego zasięgu komentarzy - nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych). Co więcej, Sąd może podać wyrok do publicznej wiadomości, np. w miejscu gdzie nastąpiło pomówienie. Wyrok karny nie musi również kończyć sprawy - możliwe jest wytoczenie takiej osobie również procesu cywilnego - np. w celu uzyskania uzupełniającego zadośćuczynienia pieniężnego czy nakazania jej dodatkowych działań mających na celu usunięcie skutków pomówienia, np. opublikowanie przeprosin lub usunięcie niepochlebnego komentarza. Stwierdzenie wyrokiem karnym uprzednio winy sprawcy, czyni proces cywilny dość łatwym do wygrania. W razie pytań zapraszam do kontaktu. Umowa o dzieło należy niewątpliwie do grupy najczęściej występujących umów. Zawierana jest powszechnie, czasami nawet przez uczestników obrotu cywilnego, którzy nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Na czym polega ta umowa? Zgodnie z art. 627 Kodeksu Cywilnego Przez umowę o dzieło przyjmujący zamówienie zobowiązuje się do wykonania oznaczonego dzieła, a zamawiający do zapłaty wynagrodzenia. Wyjaśniając to w prostych słowach, umowa o dzieło jest umową przez którą jedna strona zobowiązuje się wytworzyć materialny rezultat - nową strukturę, obiekt, natomiast druga strona zobowiązuje się do wynagrodzenia tego działania. W praktyce umową dzieła będzie namalowanie obrazu za wynagrodzeniem, odnowienie łazienki, położenie kostki brukowej przed domem. Umowa o dzieło jest umową rezultatu, co odróżnia ją od umowy zlecenia i innych umów o świadczenie usług, gdzie nie ma materialnego rezultatu, lecz liczy się jedynie podejmowanie czynności z należytą starannością (np. umowa o prowadzenie księgowości, umowa o obsługę prawną). Jak zatem napisać prawidłowo umowę o dzieło?
W pierwszej kolejności warto zaznaczyć, że największą pewność w zakresie późniejszych relacji stron umowy daje spisanie umowy na papierze, ewentualnie zawarcie jej w drodze wymiany wiadomości email. Bardzo istotne jest, żeby całość porozumienia została spisana. Dużym błędem i późniejszym utrudnieniem jest zawieranie umów w sposób dorozumiany lub dogadany. Później okazać się może, że każda ze stron miała nieco inne wyobrażenie o swoich prawach i obowiązkach. Umowa o dzieło może być zawarta oczywiście nawet bez żadnej formy, ustnie, lecz nie jest to najwłaściwsze zachowanie przy poważniejszych umowach. Umowa o dzieło, jak każda umowa powinna zawierać dokładne oznaczenie stron umowy. Musi to być zawsze imię, nazwisko lub firma, adres, PESEL lub NIP, KRS. Warto podać też inne dane kontaktowe takie jak numer telefonu czy adres email. Szczegółowe dane jakie należy podać, np. w przypadku spółek handlowych czy przedsiębiorców regulują szczególne przepisy. Katalog tych danych jest bardzo ważny, pomaga bowiem dokładnie zidentyfikować strony jak również ułatwia późniejsze dochodzenie swoich praw. Przynajmniej w teorii, podanie wszystkich wymaganych prawem danych jest konieczne, żeby uniknąć sankcji przewidzianej w przepisanych z tytułu ich nie podania (np. przedsiębiorca zawsze musi wpisać NIP). Najważniejszym elementem jest określenie wzajemnych obowiązków stron wynikających z umowy - wzajemnych świadczeń. Najważniejszym zadaniem stron jest dokładne określenie przedmiotu umowy o dzieło - dzieła. Im bardziej szczegółowy opis, tym lepiej, bowiem umożliwi potem weryfikację poprawności wykonania dzieła i jednocześnie przyjmujący zamówienie będzie miał rzetelną informację co ma wykonać. Najlepiej jest załączać do umowy specyfikacje czy szczegółowe opisy mającego zostać wykonanego dzieła, jeżeli jest to możliwe (zwłaszcza gdy dzieło jest produktem powtarzalnym) - często jeżeli dzieło oferowane jest w Internecie przydatne mogą być te same materiały, które obrazują produkt czy go reklamują. Przykładowo, przy wykonaniu remontu warto załączyć do umowy plan robót, wizualizację, rozpiskę wykazu prac, projekt dostarczony przez zamawiającego - im więcej tym lepiej, bo usuwa to więcej niepewności co do umówionego rezultatu. Z drugiej strony konieczne jest ustalenie wynagrodzenia przyjmującego zamówienie. Wynagrodzenie to może być określone z duża swobodą. Jeżeli strony inaczej się nie umówią, to będzie ono płatne dopiero z chwilą oddania dzieła. Może to być wynagrodzenie ryczałtowe - czyli stała kwota niezależnie co się wydarzy w trakcie wykonywania dzieła. Jest to rozwiązanie najprostsze, ale naraża każdą ze stron na to, że w przypadku błędu co do prognozy zakresu prac, przepłaci lub zostanie nie wynagrodzona w pełni. Można umówić się również o wynagrodzenie kosztorysowe - czyli tak naprawdę wypracować wskaźniki determinujące wysokość wynagrodzenia - rozbić wynagrodzenie na materiały i zakres prac, a następnie je wycenić. Najczęściej jednak wynagrodzenie jest mieszanką obu tych systemów - np. stawka godzinowa z wykazem prac, stawka liczona od powierzchni lokalu. Warto również wskazać na sposób dokonania zapłaty, np. poprzez wskazanie rachunku bankowego na który ma nastąpić przelew - należy jednak robić to z rozwagą, bowiem wówczas miejscem spełnienia świadczenia, które może determinować właściwość sądu w przypadku przymusowego dochodzenia wynagrodzenia będzie siedziba oddziału banku, który prowadzi dany rachunek. Z ciekawszych elementów, warto zadbać również o prawa własności intelektualnej. Umowa o dzieło może bowiem prowadzić do powstania utworu w rozumieniu ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Utwór jest przejawem działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalonym w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia. Utwór podlega ochronie niezależnie od samego przedmiotu, który go ucieleśnia. Jednocześnie prawa do utworu nie muszą przejść na nabywce dzieła same z siebie, mimo nabycia dzieła. Przykładowo, przy umowie o namalowanie obrazu, pomimo wydania płótna z obrazem, jego nabywca nie będzie bez odpowiedniego postanowienia umownego uprawniony do rozpowszechniania utworu - np. nie będzie mógł go publicznie wystawić do oglądania. W celu uniknięcie ewentualnych wątpliwości i problemów, należy w umowie dokonać przeniesienia praw autorskich lub dokonać udzielenia odpowiedniej licencji. Szczegółowe informacje jak to zrobić wynikają z ustawy o prawie autorskim. Brak odpowiednich postanowień w tym zakresie, w przypadku złej woli po stronie twórcy lub niezrozumienia się stron umowy, może prowadzić do dotkliwej odpowiedzialności finansowej względem osoby posiadającej prawa autorskie majątkowe do dzieła. Warto jest się zabezpieczyć już na etapie podpisywania umowy. Oczywiście, umowa o dzieło może zawierać ogromną różnorodność innych postanowień, szczegółowo dopasowanych do potrzeb stron. Przykładowo, może zawierać zastrzeżenie, że wykonać dzieło może jedynie przyjmujący zamówienie (zależy drugiej stronie na tym, żeby ta osoba sama wykonała dzieło, bo ma szczególne umiejętności w tym zakresie). W przeciwnym wypadku, przyjmujący zamówienie co do zasady może powierzyć wykonanie dzieła innej osobie (np. swojemu pracownikowi) - art. 356 § 1 KC. Postanowienia te powinny zostać szczegółowo dopracowane i uzgodnione z wykwalifikowanym prawnikiem sporządzającym umowę oraz dopasowane do potrzeb stron. W razie wszelkich wątpliwości i potrzeby pomocy zapraszam do kontaktu. Umowy ubezpieczenia są powszechnie zawierane. Korzyści płynące z posiadania ochrony ubezpieczeniowej są coraz bardziej oczywiste w społeczeństwie. Najczęściej zawierane umowy ubezpieczenia to oczywiście ubezpieczenia obowiązkowe OC, ale również ubezpieczenia AC pojazdów, ubezpieczenie mienia - nieruchomości. Co jednak w sytuacji, kiedy ubezpieczamy rzecz, jednak w trakcie trwania ochrony wyzbywamy się jej własności na rzecz innej osoby? Czy umowa wygasa? Art. 823 Kodeksu Cywilnego
§ 1. W razie zbycia przedmiotu ubezpieczenia prawa z umowy ubezpieczenia mogą być przeniesione na nabywcę przedmiotu ubezpieczenia. Przeniesienie tych praw wymaga zgody ubezpieczyciela, chyba że umowa ubezpieczenia lub ogólne warunki ubezpieczenia stanowią inaczej. § 2. W razie przeniesienia praw, o których mowa w § 1, na nabywcę przedmiotu przechodzą także obowiązki, które ciążyły na zbywcy, chyba że strony za zgodą ubezpieczyciela umówiły się inaczej. Pomimo tego przejścia obowiązków zbywca odpowiada solidarnie z nabywcą za zapłatę składki przypadającej za czas do chwili przejścia przedmiotu ubezpieczenia na nabywcę. § 3. Jeżeli prawa, o których mowa w § 1, nie zostały przeniesione na nabywcę przedmiotu ubezpieczenia, stosunek ubezpieczenia wygasa z chwilą przejścia przedmiotu ubezpieczenia na nabywcę. § 4. Przepisów § 1–3 nie stosuje się przy przenoszeniu wierzytelności, jakie powstały lub mogą powstać wskutek zajścia przewidzianego w umowie wypadku. Art. 823 Kodeksu Cywilnego wskazuje na regulacje, która obowiązuje w tym względzie. Przepis ten znajdzie zastosowanie do wszelkiego rodzaju ubezpieczeń majątkowych. Przepis ten znajduje zastosowanie do ubezpieczeń obowiązkowych jedynie w ograniczonym zakresie. Regulacja ta wprowadza zasadę, że prawa z umowy ubezpieczenia w przypadku zbycia przedmiotu ubezpieczenia mogą być przeniesione na nabywcę. Istotnym ograniczeniem jest konieczność uzyskania zgody ubezpieczyciela - zgoda taka może być wyrażona w umowie ubezpieczenia lub w ogólnych warunkach ubezpieczenia - bardzo często sytuacja taka ma miejsce - czasami przejście praw z umowy ubezpieczenia obwarowane jest jednak pewnymi warunkami. Bardzo istotne jest, że pomimo przejścia praw i obowiązków z umowy ubezpieczenia, jeżeli do tego momentu całość składki nie została opłacona, to zbywca rzeczy również odpowiada za jej zapłatę za okres od przejścia własności do zakończenia umowy. Warto o tym fakcie pamiętać i uregulować tą sytuację w umowie zbycia mienia. Czasami może lepiej będzie nie przenosić umowy ubezpieczenia, żeby mieć pewność, że nie trzeba będzie płacić dalej składki za nabywcę przedmiotu ubezpieczenia. W przypadku, jeżeli dochodzi do zbycia mienia i jednocześnie nie następuje przeniesienie praw i obowiązków z umowy ubezpieczenia, to umowa wygasa. Oznacza to, że zbywcy przysługuje zwrot składki za niewykorzystany czas ubezpieczenia (art. 813 § 1 KC). Sprawa ma się nieco inaczej w przypadku obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadacza pojazdu mechanicznego. Regulacja ta odbiega od tej podanej powyżej. Art. 31 Ustawa o ubezpieczeniach obowiązkowych, UFG i PBUK 1. W razie przejścia lub przeniesienia prawa własności pojazdu mechanicznego, którego posiadacz zawarł umowę ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, na posiadacza pojazdu, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności, przechodzą prawa i obowiązki poprzedniego posiadacza wynikające z tej umowy. Umowa ubezpieczenia OC ulega rozwiązaniu z upływem okresu, na który została zawarta, chyba że posiadacz, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności, wypowie ją na piśmie. W przypadku wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC, ulega ona rozwiązaniu z dniem jej wypowiedzenia. Przepisów art. 28 nie stosuje się. 2. W razie niewypowiedzenia przez posiadacza pojazdu, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności pojazdu mechanicznego, umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, zakład ubezpieczeń może dokonać ponownej kalkulacji należnej składki z tytułu udzielanej ochrony ubezpieczeniowej, poczynając od dnia przejścia lub przeniesienia prawa własności pojazdu, z uwzględnieniem zniżek przysługujących posiadaczowi, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności pojazdu mechanicznego oraz zwyżek go obciążających, w ramach obowiązującej taryfy składek. W przypadku gdy posiadacz, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności pojazdu mechanicznego, złoży wniosek o dokonanie ponownej kalkulacji należnej składki, zakład ubezpieczeń jest obowiązany do jej dokonania za okres od dnia przejścia lub przeniesienia prawa własności pojazdu. Posiadacz, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności pojazdu mechanicznego, jest obowiązany podać do wiadomości zakładu ubezpieczeń wszystkie znane sobie okoliczności, których ujawnienie jest niezbędne do dokonania ponownej kalkulacji składki. 3. W razie przejścia lub przeniesienia prawa własności pojazdu mechanicznego zarejestrowanego, którego posiadacz wbrew obowiązkowi nie zawarł umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, posiadacz, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności jest obowiązany zawrzeć umowę ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych w dniu przejścia lub przeniesienia prawa własności pojazdu mechanicznego, ale nie później niż z chwilą wprowadzenia pojazdu mechanicznego do ruchu. Jeżeli nastąpiło przeniesienie posiadania pojazdu mechanicznego zarejestrowanego bez przejścia lub przeniesienia prawa własności tego pojazdu, a dotychczasowy posiadacz pojazdu wbrew obowiązkowi nie zawarł umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, kolejny posiadacz pojazdu jest obowiązany zawrzeć umowę ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych w dniu wejścia w posiadanie tego pojazdu, ale nie później niż z chwilą wprowadzenia pojazdu mechanicznego do ruchu. 4. W razie zawarcia umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych przez posiadacza pojazdu mechanicznego niebędącego właścicielem tego pojazdu, prawa i obowiązki tego posiadacza, wynikające z zawartej umowy ubezpieczenia, przechodzą na właściciela pojazdu mechanicznego z chwilą, gdy posiadacz utracił posiadanie tego pojazdu na rzecz właściciela. Umowa ubezpieczenia ulega rozwiązaniu z upływem okresu, na który została zawarta, chyba że właściciel pojazdu mechanicznego wypowie ją na piśmie. W przypadku wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC, ulega ona rozwiązaniu z dniem jej wypowiedzenia. Przepisów art. 28 nie stosuje się. 5. W razie niewypowiedzenia przez właściciela pojazdu umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, stosuje się odpowiednio ust. 2. 6. W razie wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych w przypadkach, o których mowa w ust. 1 i 4, posiadacz pojazdu mechanicznego wypowiadający umowę jest obowiązany do zawarcia nowej umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych najpóźniej w dniu rozwiązania się umowy wypowiedzianej. <7. Przepisów ust. 1–6 nie stosuje się do umowy ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych zawieranej w odniesieniu do pojazdów do jazd testowych. > Na gruncie tego przepisu obowiązuje zasada, że umowa co do zasady przechodzi na nabywcę. Jest to zdarzenie niezależne od woli stron umowy przenoszącej własność. Nie oznacza to jednak, że umowa taka nie może zostać wypowiedziana natychmiast przez nabywce. Należy uważać, bowiem w przypadku, gdy nabywca nie wypowie umowy, zakład ubezpieczeń ma prawo przekalkulować mu wysokość składki przy uwzględnieniu okoliczności osobistych po stronie nabywcy - może to doprowadzić do ogromnego wzrostu składki jeżeli zbywca miał liczne ulgi, natomiast nabywca nie. Jeżeli nabywca zdecyduje się wypowiedzieć umowę, powinien zrobić to jak najszybciej - w przypadku dłuższej zwłoki zakład ubezpieczeń może od niego zażądać dopłaty składki, jeżeli wzrośnie ona w stosunku do tego co zapłacił poprzedni właściciel. W przypadku, gdyby nabywca zdecydował się zrezygnować z tego ubezpieczenia, musi pamiętać, że najpóźniej w dniu wypowiedzenia poprzedniej umowy ubezpieczenia, samochód musi mieć już nowe OC. W razie pytań zapraszam do kontaktu. Jednym z najczęstszych powodów sporów wynikłych z umów sprzedaży, umów o dzieło czy roboty budowlane jest brak zgodności dostarczonej rzeczy/rezultatu z tym co było umówione. Zdarza się, że otrzymana rzecz jest w nieprawidłowym stanie technicznym, została wykonana nierzetelnie lub po prostu różni się od tego co obiecał sprzedawca w takim stopniu, że klient nie otrzymał tego czego mógł oczekiwać. Ustawodawca, przewidując spory na tym gruncie, rozumiejąc jednocześnie, że ich rozwiązywanie wymaga szczególnej regulacji, w przepisach dotyczących umowy sprzedaży wprowadził konstrukcję odpowiedzialności sprzedawcy za wady fizyczne i prawne rzeczy (rękojmia). Odpowiedzialność wobec nabywcy jest bardzo szeroka i zasadniczo niezależna od winy sprzedawcy. Jedynymi ograniczeniami tej odpowiedzialności są wskazane w przepisach terminy. Przepisy te, na mocy odesłań, znajdują zastosowanie przykładowo w umowie o dzieło czy roboty budowlane. W przypadku faktycznej wadliwości dostarczonych produktów, nabywca ma szereg uprawnień, które może wykonać. Często wada jest ewidentna, sprzedawca nie kwestionuje swojej odpowiedzialności, uznaje roszczenie klienta - wymienia rzecz na nową, naprawia ją, zmniejsza cenę lub po prostu odbiera rzecz i zwraca cenę. Czy to zamyka temat? Absolutnie niekoniecznie. Zazwyczaj niezgodność towaru z umową sprawia, że nabywca musi poświęcić swój czas i środki na to, żeby współpracować ze sprzedawcą w celu usunięcia wady - otrzymania tego, czego oczekiwał lub zwrotu środków. Najbardziej podstawowy wydatek z tego tytułu to koszt dojazdu do miejsca sprzedaży. Może pojawić się jednak wiele innych kosztów, np. konieczność zastąpienia kupionej rzeczy inną odpłatnie (np. samochód zastępczy na czas awarii), uszkodzenie innych rzeczy na skutek wady (np. uszkodzone żelazko spaliło ubranie lub uszkodzona pralka zalała mieszkanie), konieczność zapłaty odszkodowań na rzecz innych kontrahentów w skutek nie wywiązania się z zawartych umów z powodu braku sprzętu. Istnieje możliwość domagania się od sprzedawcy naprawienia wszystkich tych szkód związanych z wadą fizyczną rzeczy. Podstawą takiego roszczenia jest art. 566 Kodeksu Cywilnego. Art. 566 Kodeksu Cywilnego § 1. Jeżeli z powodu wady fizycznej rzeczy sprzedanej kupujący złożył oświadczenie o odstąpieniu od umowy albo obniżeniu ceny, może on żądać naprawienia szkody, którą poniósł przez to, że zawarł umowę, nie wiedząc o istnieniu wady, choćby szkoda była następstwem okoliczności, za które sprzedawca nie ponosi odpowiedzialności, a w szczególności może żądać zwrotu kosztów zawarcia umowy, kosztów odebrania, przewozu, przechowania i ubezpieczenia rzeczy oraz zwrotu dokonanych nakładów w takim zakresie, w jakim nie odniósł korzyści z tych nakładów. Nie uchybia to przepisom o obowiązku naprawienia szkody na zasadach ogólnych. § 2. Przepis § 1 stosuje się odpowiednio w razie dostarczenia rzeczy wolnej od wad zamiast rzeczy wadliwej albo usunięcia wady przez sprzedawcę. Lektura wskazanego przepisu prowadzi do wniosku, że na skutek skutecznego zrealizowania uprawnienia z tytułu rękojmi powstać może uprawnienie do żądania odszkodowania za szkody dwóch rodzajów. Pierwszy rodzaj to szkody bezpośrednio związane z zawarciem umowy, od której później odstąpiono, mimo braku świadomości o istnieniu wady - koszty dojazdów, transportu rzeczy, ubezpieczenia rzeczy w transporcie. Zwrotu tych kosztów można żądać zawsze, niezależnie od tego czy sprzedawca zawinił czy też nawet nie miał pojęcia o istnieniu wady. Charakterystycznym kosztem z tego tytułu może być koszt usług notariusza, w przypadku kiedy nabywana nieruchomość jest wadliwa do tego stopnia, że następuje odstąpienie od umowy. Inne koszty to np. niepotrzebne wynajęcie przewoźnika do transportu nabytych rzeczy z wadą czy konieczność odpłatnego składowania tych rzeczy, koszt uzyskania ekspertyz technicznych czy prawnych związanych z transakcją. Drugi rodzaj szkody to wszystkie pozostałe koszty, takie jak szkody wyrządzone przez wadliwość rzeczy, koszty realizowania uprawnień z rękojmi, utracony zarobek na skutek niemożliwości korzystania z rzeczy, konieczność zapewnienia sobie rzeczy zastępczej. Odpowiedzialność za te szkody opiera się na tzw. zasadach ogólnych - czyli, jeżeli strony nie uregulowały tej kwestii szczegółowo w umowie - sprzedawca odpowiada za nie zachowanie należytej staranności (art. 472 KC). Poniesienie on odpowiedzialność za te szkody, jeżeli będzie można skutecznie postawić mu zarzut, że przy zachowaniu właściwej staranności uzasadnionej okolicznościami danego przypadku powinien był nie dopuścić do nabycia przez kupującego rzeczy wadliwej. Warto przy tym podkreślić, że sprzedawca, jeżeli nie jest jednocześnie producentem rzeczy, odpowiada również osobiście za naruszenia producenta (art. 474 KC). Jak to wygląda w praktyce? Przykład - X nabywa od Y będącego autoryzowanym sprzedawcą fabrycznie nowy samochód ciężarowy, który ma służyć do przewozu towarów. Ma to być samochód, który służyć będzie do obsługi konkretnych, ustalonych już zleceń transportowych na rzecz konkretnych kontrahentów. Sprzedawca zapewnia najwyższą jakoś produktu i idealny stan jako rzeczy nowej - twierdzi, że auto sprawdził i będzie to pojazd na lata. Na krótko po odbiorze auta, okazuje się, że ma on poważny, ukryty fabryczny problem z silnikiem, który sprawia, że silnik ulega dalszej poważnej awarii, w konsekwencji zakres prac naprawczych jest bardzo znaczny i kosztowny - dodatkowo auto jest unieruchomione. Sprzedawca nie jest w stanie niezwłocznie usunąć tej awarii ani dostarczyć innego pojazdu, więc nabywca odstępuje od umowy i zwraca pojazd sprzedawcy. X czyni starania o nabycie nowego pojazdu u innego producenta. Jednak, zanim dostaje pojazd, mija pewien czas. W dodatku, w między czasie pojazdy tego rodzaju podrożały. W takiej sytuacji X należy się od Y w szczególności - odszkodowanie za szkodę związaną z koniecznością zakupu innego, analogicznego pojazdu po wyższej cenie na skutek wzrostu cen, poniesiony koszt auta zastępczego wynajętego na czas niemożliwości korzystania z pojazdu uszkodzonego do czasu nabycia nowego pojazdu, ewentualny utracony zarobek na skutek niemożliwości korzystania z pojazdu czy kary umowne i inne odszkodowania wypłacone kontrahentom na skutek niemożliwości wywiązania się z umowy z powodu niedostępności sprawnego pojazdu. W razie pytań proszę o kontakt. Z roku na rok, znaczne ilości pieszych ulegają wypadkowi w zdarzeniach z udziałem pojazdów samochodowych. Bardzo często takie zdarzenie powoduje bardzo poważne urazy na zdrowiu pieszego. Konsekwencje niejednokrotnie bywają tak poważne, że osoby poszkodowane zostają w sposób trwały ograniczone w swoim codziennym funkcjonowaniu. Rodzi to pytania o należne odszkodowanie. Oczywiście, osoby odpowiedzialne - zakłady ubezpieczeń - szukają argumentów mających na celu zmniejszenie ich odpowiedzialności. Tylko czy nawet jeżeli kierowca narusza zasady ruchy drogowego i powoduje wypadek, to zachowanie pieszego pozostaje nie bez znaczenia? Art. 362 KC Jeżeli poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody, obowiązek jej naprawienia ulega odpowiedniemu zmniejszeniu stosownie do okoliczności, a zwłaszcza do stopnia winy obu stron. Przepis art. 362 Kodeksu Cywilnego wprowadza zasadę, że odpowiedzialność odszkodowawcza zobowiązanego do naprawienia szkody podlega ograniczeniu w sytuacji, kiedy sam poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody. Jest to regulacja nawiązująca do art. 361 Kodeksu Cywilnego, który wskazuje, że zobowiązany do naprawienia szkody odpowiada tylko za taki uszczerbek, który wywołał, nie odpowiada natomiast za uszczerbek spowodowany przez osoby drugie, w tym poszkodowanego. Brzmienie przepisu wskazuje wyraźnie, że do przyjęcia, że wystąpiło przyczynienie, wystarczy istnienie jedynie adekwatnego związku przyczynowego między zachowaniem po stronie poszkodowanego, a powstałą szkodą lub zwiększeniem się rozmiaru szkody. Nie oznacza to jednak automatycznego przełożenia na pomniejszenie obowiązku naprawienia szkody, bowiem ustawodawca wskazuje, że każdym wypadku to sąd orzekający musi ocenić na podstawie całokształtu okoliczności sprawy w jakim zakresie obciążyć poszkodowanego udziałem w powstałej szkodzie. Szczególną okolicznością, wyróżnioną przez ustawodawcę przy ocenie stopnia przyczynienia, jest porównanie winy obu stron – sprawcy i poszkodowanego. Takie samo rozumienie wskazanego przepisu zaprezentował Sąd Najwyższy w uzasadnieniu wyroku z dnia 16 marca 2018 roku (IV CSK 114/17 – dostępny w Internecie), gdzie wskazano, że „w orzecznictwie, z pewnymi wyjątkami, przeważa pierwsza koncepcja teoretyczna. Opowiada się za nią również skład orzekający Sądu Najwyższego w niniejszej sprawie. Za tą koncepcją przemawia przede wszystkim wykładnia językowa art. 362 k.c. Norma prawna zamieszczona w tym przepisie składa się z hipotezy („jeżeli poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody”) i dyspozycji („obowiązek jej naprawienia ulega odpowiedniemu zmniejszeniu stosownie do okoliczności, a zwłaszcza do stopnia winy obu stron”). Zmniejszenia wysokości odszkodowania ze względu na przyczynienie się poszkodowanego dokonuje się w dwóch etapach (zob. np. wyroki Sądu Najwyższego z dnia 3 lipca 2008 r., IV CSK 127/08, Monitor Prawniczy 2009, nr 19, s. 1065; z dnia 29 października 2008 r., IV CSK 228/08, OSNC-ZD 2009, nr C, poz. 66, z dnia 17 czerwca 2009 r., IV CSK 84/09, nie publ., z dnia 19 listopada 2009 r., IV CSK 241/09, Monitor Prawniczy 2015, nr 9, s. 486). W pierwszym etapie ustala się, czy poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody. Według słownika języka polskiego PWN, przyczynić się oznacza „stać się częściowo przyczyną czegoś lub wpłynąć na coś”. Trzeba zatem ustalić, czy zachowanie się poszkodowanego pozostaje w normalnym związku przyczynowym ze szkodą (art. 361 § 1 k.c.). W drugim etapie określa się, czy ze względu na przyczynienie się poszkodowanego należy zmniejszyć wysokość odszkodowania. Następuje to przy uwzględnieniu wszystkich okoliczności, ale przede wszystkim stopnia winy obu stron. Należy podkreślić, że w każdym wypadku, gdy w pierwszym etapie ustalono przyczynienie się poszkodowanego, podstawową okolicznością wpływającą na miarkowanie wysokości odszkodowania jest wina obu stron. Artykuł 362 k.c. nie uzasadnia bowiem różnicowania podstawy prawnej, z której wynika obowiązek naprawienia szkody (zob. wyrok Sądu Najwyższego z dnia 9 12 lipca 2012 r., I CSK 660/11, nie publ.; inaczej np. wyrok Sądu Najwyższego z dnia 16 września 2003 r., IV CKN 481/01, nie publ.). Odmienne stanowisko, wynikające z czwartej koncepcji teoretycznej (koncepcje druga i trzecia mają obecnie znaczenie tylko historyczne), może zaś być traktowane wyłącznie jako interesująca propozycja de lege ferenda”. Innymi rzecz słowy, w przypadku gdy dochodzi do wypadku, zbadać należy, czy pieszy swoim zachowaniem przyczynił się do jego wystąpienia. W tym celu najpierw należy postawić sobie pytanie, czy gdyby pieszy zachował się inaczej, to istnieje wówczas prawdopodobieństwo, że do wypadku by nie doszło lub jego skutki byłyby mniej poważne, a następnie należy w kontekście całokształtu okoliczności sprawy zastanowić się, czy można pieszemu postawić zarzut zawinienia, niewłaściwego zachowania. Łączne spełnienie tych przesłanek pozwala na pomniejszenie odszkodowania. W sprawach wypadków drogowych, Sąd najczęściej rozważy przyjęcie przyczynienia po stronie pieszego po przeprowadzeniu dowodu z opinii biegłego do spraw rekonstrukcji wypadków. Biegły ten, za odpowiednim wynagrodzeniem, mniej lub bardziej sprawnie odtworzy przebieg wypadku oraz zidentyfikuje ewentualne reguły ruchu drogowego, które zostały naruszone. W zależności od wzajemnego porównania wzajemnych naruszeń, stwierdzonych przez biegłego, Sąd przyjmie właściwą "proporcję" udziału uczestników zdarzenia w wypadku. Praktyka orzecznicza jest jednak taka, że z reguły w sposób dominujący za wypadek odpowiedzialny jest kierowca, jako osoba zobowiązana do znacznie większej ostrożności i staranności niż pieszy - w orzecznictwie Sądu Najwyższego podkreśla się szczególne zagrożenie dla otoczenia, które powoduje ruch samochodowy. Jak zachowanie pieszego wpływa na przyczynienie się w praktyce? Ciężko jest przyjąć w tym zakresie pewne reguły - kwestia ta pozostaje w dużym zakresie domeną swobody sędziowskiej i jest warunkowana przez okoliczności sprawy. Przykładowo w wyrok SA w Warszawie z dnia 18 października 2012 r. (sygn. akt VIA Ca 596/12) Sąd zastosował aż 70% przyczynienia, w stosunku do pieszego, który będąc w stanie nietrzeźwości, w sposób nagły wtargnął pod nadjeżdżający samochód. Jednak w podobnym stanie faktycznym, w wyroku SA w Lublinie z dnia 6 września 2012 r. (sygn. akt I ACa 3909/12) przyjęto zaledwie 30% przyczynienia. W sprawie tej jednak ustalono, że kierowca znacznie przekroczył prędkość i gdyby jechał prawidłowo, to do wypadku w ogóle by nie doszło, obojętnie co zrobiłby pieszy. Sąd argumentował ponadto ,,z uwagi na znaczne zagrożenie dla życia i zdrowia innych użytkowników dróg jakie niesie ruch mechanicznych pojazdów samochodowych posiadacz pojazdu mechanicznego odpowiada odszkodowawczo surowiej gdyż na zasadzie ryzyka. Nie ma również równowagi jeżeli chodzi o zagrożenie dla dóbr uczestników wypadku drogowego w sytuacji gdy udział w tym wypadku bierze pieszy i pojazd mechaniczny. Wszystko to przemawia za udzieleniem dalej idącej ochrony bardziej poszkodowanemu uczestnikowi zdarzenia w tym również i w zakresie ograniczenia stopnia o jaki należy zmniejszyć należne mu zadośćuczynienie. Dlatego zdaniem sądu odwoławczego 30%-owe zmniejszenie przyjętej kwoty zadośćuczynienia jest w okolicznościach tej sprawy wystarczające". W uzasadnieniu wyroku SA w Gdańsku z dnia 24 sierpnia 2012 r. (sygn. akt V ACa 646/12) Sąd stwierdził, iż syn powódki przechodzący przez jednię w niedozwolonym miejscu przyczynił się do szkody w 20%. Okolicznością przemawiającą za takim stwierdzeniem był fakt, że w sytuacji, gdyby kierujący nie przekroczył dozwolonej prędkości, do szkody w ogóle mogłoby nie dojść, bo pieszy zdążyłby przejść na drugą stronę. Jak zatem widać z powyższego, przyczynienie się poszkodowanego jest okolicznością wymagającą każdorazowo dogłębnego wyjaśnienia, przy szczegółowej analizie całokształtu stanu faktycznego sprawy. W razie wszelkich pytań zapraszam do kontaktu. Każdy, kto kiedykolwiek procesował się o odszkodowanie, wie, że wiąże się z tym wydatek w postaci czasu, nerwów i kosztów finansowych. Jednak, często zdarza się, że trud ten zostaje wynagrodzony - udaje się odzyskać od dłużnika kwotę odszkodowania. Tym sposobem, po rozliczeniu z pełnomocnikiem, na konto wpływa znaczna kwota pieniężna. Tylko co na to urząd skarbowy? Sytuacja może prezentować się diametralnie różnie w zależności od okoliczności. Nie ma jednolitej reguły w sprawie opodatkowania odszkodowań. Ustawa o podatku od dochodu osób fizycznych wskazuje na regułę, że opodatkowaniu podlega co do zasady dochód pochodzący z każdego źródła. Innymi słowy, jeżeli jest wpływ środków pieniężnych, to należy zapłacić podatek, chyba, że przepis szczególny przewiduje wyłączenie. Ogromną ilość wyłączeń przewiduje art. 21 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. W przypadku, gdy odszkodowanie otrzymuje na mocy wyroku sądu lub ugody sądowej osoba fizyczna, nie prowadząca działalności gospodarczej, czy to za uszkodzenie mienia czy też za szkodę związaną z naruszeniem dobra osobistego, przykładowo zdrowia, to nie ma obowiązku zapłaty od tych kwot podatku ani zadeklarowania ich w zeznaniu podatkowym. Inaczej natomiast sytuacja prezentuje się już w przypadku odsetek od odszkodowań i zadośćuczynienia - dominujące stanowisko sądów wskazuje, że odsetki te podlegają opodatkowaniu i należy je ujawnić w zeznaniu podatkowym. Jest to jednak stanowisko wywołujące mocne protesty, które w sposób uzasadniony zwracają uwagę, że zachowanie Państwa Polskiego jest niegodziwe. Istnieje jednak możliwość, jak zawsze, odmiennej interpretacji przepisów prawa podatkowego, przykładowo wskazującej, że odsetki to tak naprawdę odszkodowanie za czas oczekiwania na świadczenie główne - niektórzy komentatorzy uważają, że z uwagi na odszkodowawczy charakter odsetek również powinny one podlegać zwolnieniu od podatku - pogląd ten jednak pozostaje kontrowersyjny - nie zapłacenie podatku od odsetek wiąże się zatem z ryzykiem interwencji fiskusa i koniecznością prowadzenia sporu z nim w tym zakresie, który z reguły jest przegrany. Podatek niewątpliwie należy natomiast zapłacić, jeżeli odszkodowanie otrzymane zostało poza postępowaniem sądowym (zobowiązany płaci dobrowolnie) - chyba, że jego wysokość wynika wprost z przepisu. W pełnej wysokości podlega opodatkowaniu również utracona korzyść - czyli świadczenia zasądzone przez sąd czy przyznane w ugodzie tytułem utracenia potencjalnego zarobku (np. odszkodowanie za utratę zdolności do pracy). Z podatku zwolnione są natomiast świadczenia z ubezpieczeń osobowych i majątkowych - z pewnymi wyjątkami. Problematyka ta - jak widać - jest dość szczegółowa, od reguły występuje szereg wyjątków, zatem do każdego przypadku należy podejść indywidualnie.
Odmiennie sytuacja wygląda w przypadku odszkodowań związanych z działalnością gospodarczą. Jeżeli osoba, która prowadzi swój biznes, otrzyma odszkodowanie, to zasadą jest, że podlega ono opodatkowaniu. Jak nie trudno się domyślić, również i w tej sytuacji należy każdy przypadek rozpatrywać indywidualnie. Opodatkowaniu podatkiem dochodowym niewątpliwie podlega otrzymana kara umowna. Przychód powstaje jednak dopiero w momencie jej faktycznego otrzymania, a nie samego powstania roszczenia o jej zapłatę. Pamiętać należy, że podatkiem objęty jest dochód. Dochód to przychód pomniejszony o koszty uzyskania przychodu. Oznacza to, że składając deklarację o osiągniętym dochodzie, należy również zastanowić się, czy zadeklarowanego odszkodowania - kary umownej, nie zadeklarować w mniejszej wysokości - pomniejszonej o koszty uzyskania tego przychodu - przykładowo koszty pomocy prawnej - w sytuacji, w której orzeczenie sądu nie zwraca tych kosztów w całości. Jest to jednak tematyka dość skomplikowana. Bardzo ważne jest, że osoba, która otrzymała odszkodowanie, nie musi zastanawiać się czy podatek zapłacić czy też go nie płacić, jeżeli przepisy w danym przypadku są wątpliwie. Istnieje możliwość zwrócenia się do organów skarbowych o wydanie indywidualnej interpretacji danego przypadku. Organ wówczas wskaże, jakie jest jego stanowisko w sprawie. Co istotne, gdyby potwierdził, że podatku nie należy płacić, to podatnik, który zastosuje się do takiej interpretacji, nie poniesie negatywnych skutków swojego zachowania. W przypadku, gdyby interpretacja organu była niekorzystna, istnieje możliwość odwołania się od niej do sądu administracyjnego. Artykuł ten dotyczy podatku dochodowego. Osobnym tematem jest podatek od towarów i usług. Odszkodowanie nie podlega podatkowi VAT. Zawiera jednak w sobie stawkę tego podatku, jeżeli Poszkodowany w celu naprawy szkody będzie musiał ten podatek zapłacić. Co do zasady, jeżeli odszkodowania w związku z prowadzoną działalnością domaga się osoba obowiązana do rozliczania podatku VAT (naprawiając szkodę odliczy stawkę podatku VAT), to odszkodowania dochodzi się w kwocie netto. Nie jest to jednak przedmiot tego artykułu. W razie konieczności pomocy, proszę o kontakt. Ruch samochodowy ma obecnie charakter masowy. Posiadanie przynajmniej jednego pojazdu w rodzinie, na skutek szerokiego dostępu do aut używanych oraz ogólnego wzrost poziomu zamożności społeczeństwa, przestało już dawno być luksusem. Samochód stał się dla większości społeczeństwa środkiem co dziennego transportu, narzędziem pracy, pasją. Masowy ruch samochodowy jednak, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan dróg, prowadzi do znaczącego wzrostu kolizji drogowych. Niemalże wszystkie kraje na świecie, rozumiejąc, że poruszanie się pojazdem powoduje nadzwyczajne zagrożenie dla otoczenia, obciążyły każdego właściciela pojazdu obowiązkiem ubezpieczenia się od odpowiedzialności cywilnej. Umowa ubezpieczenia OC uregulowana została w szczególności w art. 822 KC oraz w ustawie o ubezpieczeniach obowiązkowych. Na mocy takiej umowy zakład ubezpieczeń zobowiązuje się zapłacić odszkodowanie zamiast ubezpieczonego w przypadku wyrządzenia przez niego szkody, natomiast ubezpieczony opłaca składkę za okres trwania ubezpieczenia. Oznacza to, że ilekroć ktoś wyrządzi nam szkodę, to możemy z pewnym spokojem, po ustaleniu sprawcy i jego ubezpieczyciela oraz zabezpieczeniu dowodów wyrządzenia szkody i przebiegu zdarzenia, zgłosić szkodę wprost do zakładu ubezpieczeń, który stwierdzi kto ponosi odpowiedzialność, określi wysokość szkody i wypłaci odszkodowanie. W przypadku natomiast, gdy nie ustalimy sprawcy lub nie miał on obowiązkowego ubezpieczenia, w przypadku głównie szkód na osobie, odszkodowanie zapłaci Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny. W przypadku gdy sprawca będzie nie ustalony a szkoda polegać będzie wyłącznie na szkodzie w rzeczy (pojeździe), a jednocześnie nie mamy ubezpieczenia Autocasco, to szkodę, niestety, pokryjemy sami. W przypadku, kiedy szkodę wyrządzi obcokrajowiec jest kilka metod działania w zależności od tego, skąd osoba ta pochodzi. Czasami w grę wchodzić może odpowiedzialność Polskiego Biura Ubezpieczycieli Komunikacyjnych. Nie jest to jednak przedmiotem tego artykułu. Bardzo często zdarza się, że osoba Poszkodowana, której auto zostało uszkodzone, zgłasza szkodę do zakładu ubezpieczeń. Zakład ubezpieczeń wypłaca odszkodowanie, które okazuje się za małe żeby naprawić pojazd. Co wtedy? Decyzje zakładu ubezpieczeń nie są ostateczne. Każdy ma możliwość weryfikacji stanowiska ubezpieczyciela poprzez drogę procesu sądowego. Mówiąc wprost, można pozwać ubezpieczyciela o kwotę będącą różnicą między tym, co zostało wypłacone, a tym ile wynosi pełna szkoda. Podkreślić przy tym należy, że wcale nie trzeba naprawiać pojazdu, żeby należało się odszkodowanie. Odszkodowanie bowiem jest należne już w chwili uszkodzenia pojazdu. Jak jednak ustalić wysokość pełnego odszkodowania? Na pytanie to odpowiedziało bogate orzecznictwo sądów na gruncie art. 363 KC. Wskazano, że odszkodowanie powinno odpowiadać kwocie, która po rynkowych, lokalnych cenach, wystarczy, żeby przywrócić samochód do stanu używalności z przed uszkodzenia. W rezultacie przywrócenia do stanu poprzedniego rzecz winna odzyskać takie same walory użytkowe i estetyczne, jakie miała przed wyrządzeniem szkody. Restytucja naturalna charakteryzuje się tym, że zmierza do naprawienia poszczególnego naruszonego dobra lub interesu i może przybrać różnorodne postacie w zależności od charakteru naruszonego dobra i rodzaju szkody. Rekompensata przy tym oznacza nie tylko przywrócenie stanu poprzednio istniejącego, lecz również stworzenie takiego stanu, który w przybliżony sposób zaspakajałby, jak poprzednio, naruszone potrzeby poszkodowanego. Restytucja naturalna nie musi zatem oznaczać konieczności doprowadzenia rzeczy do identycznie takiego samego stanu, jaki posiadała przed wyrządzeniem szkody (wyrok SN z dnia 2003.02.19 V CKN 1690/00). Odszkodowanie, przysługujące od ubezpieczyciela odpowiedzialności cywilnej za uszkodzenie pojazdu mechanicznego obejmuje celowe, niezbędne i ekonomicznie uzasadnione koszty naprawy pojazdu, ustalone według cen występujących na lokalnym rynku (uchwała SN z dnia 13 czerwca 2003 r., III CZP 32/03, BiuT SN 2003, z. 6, poz. 4), przy czym poszkodowanemu należy się nie tylko zwrot poczynionych przez niego przy tej naprawie nakładów, ale i zwrot robocizny z uwzględnieniem przyjętych, z reguły w miejscu zamieszkania, stawek robocizny za tego rodzaju usługi (wyrok SN z dnia 11 grudnia 1997 r., I CKN 385/97, LEX nr 50530). Jeżeli do osiągnięcia tego celu konieczne jest użycie nowych elementów, to poniesione na nie wydatki wchodzą w skład kosztów naprawienia szkody przez przywrócenie rzeczy do stanu poprzedniego. W konsekwencji powyższe wydatki obciążają osobę odpowiedzialną za szkodę (wyrok SN z dnia 5 listopada 1980 r., III CRN 223/80, OSNC 1981, z. 10, poz. 186). Roszczenie o świadczenie należne od zakładu ubezpieczeń w ramach ubezpieczenia komunikacyjnego odpowiedzialności cywilnej z tytułu kosztów przywrócenia uszkodzonego pojazdu do stanu pierwotnego jest wymagalne niezależnie od tego, czy naprawa została dokonana (wyrok SN z dnia 16 maja 2002 r., V CKN 1273/00, LEX nr 55515) oraz czy poszkodowany dokonał naprawy rzeczy i czy w ogóle zamierza tą rzecz naprawić (wyrok SN z dnia 7 sierpnia 2003 r., IV CKN 387/01, LEX nr 141410; wyrok SA w Katowicach z dnia 17 marca 2004 r., I ACa 32/04, Wokanda 2005, z. 6, poz. 49). Odszkodowanie to ma wyrównać uszczerbek majątkowy powstały w wyniku zdarzenia wyrządzającego szkodę, a uszczerbek ten istnieje od momentu wyrządzenia szkody do chwili wypłacenia przez zobowiązanego sumy pieniężnej odpowiadającej szkodzie ustalonej w sposób przewidziany prawem. Podsumowując, jeżeli naprawiamy swój pojazd w lokalnym warsztacie, nie wprowadzając jednocześnie żadnych ulepszeń, a nie wystarczają nam na to pieniądze od ubezpieczyciela, to z dużą dozą stanowczości można przyjąć, że odszkodowanie zostało zaniżone. Najczęściej, wraz z decyzją o odszkodowaniu, zakład ubezpieczeń dostarcza kalkulację szkody. Dla przeciętnego odbiorcy może ona być ona mało zrozumiała. Analiza jednak tej kalkulacji może pomóc w ustaleniu czy doszło do zaniżenia odszkodowania. Najczęstsze, nieuprawnione metody zaniżania odszkodowania przez ubezpieczyciela, to zaniżanie średnich stawek odpłatności za roboczogodzinę, sugerowanie naprawy za pomocą zamienników, a nie części autoryzowanych - oryginalnych, wskazywanie, że możliwe jest zakupienie części czy innych usług w zaprzyjaźnionych warsztatach z rabatem i wypłacanie odszkodowania w wysokości po potrąceniu rabatu, pomniejszanie odszkodowania za zużycie lakieru, pomniejszanie odszkodowania poprzez amortyzacje zużytych części, zaniżanie wartości rynkowej samego pojazdu. Dlaczego zakłady ubezpieczeń zaniżają odszkodowanie? Odpowiedź jest prosta. Zakład ubezpieczeń jest przedsiębiorcą i utrzymuje się jak również wypracowuje zysk ze składek płaconych przez ubezpieczonych. Jego koszty to te związane z bieżącą działalnością oraz oczywiście wypłacane odszkodowania. Jak zatem optymalizować wynik finansowy? Robić wszystko, żeby wypłacać jak najmniej odszkodowań, a przy tym nie robić tego tak nagannie, żeby mieć problemy ze strony Komisji Nadzoru Finansowego. Działanie to jest na tyle opłacalne, że praktykowane jest nawet z pełną świadomością ryzyka przegrania procesu i poniesienia kosztów sądowych - na 10 osób, którym zaniży się odszkodowanie być może jedna zdecyduje się na walkę przed sądem. Dla pewności przeświadczenia o zaniżeniu odszkodowania i minimalizacji ryzyka związanego z kosztami procesu, przed złożeniem pozwu, należy udać się do prywatnego rzeczoznawcy samochodowego, posiadającego odpowiednie uprawnienia zawodowe, który za odpłatnością w wysokości kilkuset złotych, wyda opinię w przedmiocie usprawiedliwionych kosztów naprawy. Koszt takiej opinii, jeżeli wykaże ona, że kalkulacja ubezpieczyciela jest zaniżona i zostanie to potwierdzone w procesie, powinien być zrekompensowany przez ubezpieczyciela - można żądać zwrotu tego wydatku w procesie sądowym. Oznacza to, że w większości przypadków koszt takiej opinii będzie jedynie wyłożeniem pieniędzy, które zostaną przez ubezpieczyciela zwrócone. Jeżeli zatem mają Państwo problem z ubezpieczycielem i chcieliby odzyskać w dość prosty i nie wymagający dużego zaangażowania sposób swoje pieniądze, to zapraszam do kontaktu. Zgodnie z prawem cywilnym (art. 353^1 KC) nie ma zamkniętego katalogu umów, które mogą zawrzeć strony. Prócz wyszczególnionych w kodeksie cywilnym i innych aktach prawnych umów, możliwe jest również w granicach prawa tworzenie nowych, niezdefiniowanych umów. Jedną z takich umów, relatywnie często występujących w obrocie biznesowym, jest umowa o zachowanie poufności przekazywanych danych czy to w związku z mającą zostać zawartą umową czy też w związku z wykonywaniem umowy. Jest to spowodowane faktem, że podczas współpracy stron niejednokrotnie przekazywane są dane mające wymierną wartość ekonomiczną, niedostępne dla ogółu (np. lista kontrahentów, lista źródeł dostaw, szczególny sposób prowadzenia działalności). Strona dysponująca tymi informacjami chce zapewnić sobie przykładowo, że dane te będą chronione w sposób dostateczny oraz że w przypadku zerwania współpracy, nie poniesienie ekonomicznej straty w związku z wykorzystaniem tych danych przez drugą stronę. Umowy takie mają różne nazwy, spotkać można również nazwę angielskiego pochodzenia “non-disclosure agreement”. Dla celów dalszej wypowiedzi usprawiedliwione będzie posługiwanie się nazwą “umowa o zachowaniu poufności”. Odmienną kwestią jest umowa o zakazie konkurencji, która może spełniać tożsame cele - jednak w pewnych sytuacjach może ona być mniej korzystnym rozwiązaniem. Nie jest to jednak przedmiot niniejszej wypowiedzi. Czy warto zawierać taką umowę? Moim zdaniem warto, jeżeli dysponuje się informacjami, z których czerpie się wymierne korzyści ekonomiczne, a jednocześnie czyni się starania, żeby informacje te zostały poufne, a przy tym konieczne jest ich ujawnienie osobie drugiej w związku z wykonywaną działalnością, np. informacje te trzeba przekazać podwykonawcy, przyszłemu kontrahentowi itd. Złamanie postanowień takiej umowy może być obwarowane różnego rodzaju sankcjami finansowymi - od inwencji stron zależy jak zostanie to określone, a od wprawy osoby sporządzającej umowę zależy na ile sankcje te będą mieć realną siłę (będą wykonalne).
Umowa taka może zasadniczo być zawarta w dwóch sytuacjach - w celu prowadzenia negocjacji przy zawarciu umowy oraz na potrzeby wykonywania zawartej już umowy wraz z okresem po ustaniu obowiązywania umowy. Co powinna zazwyczaj zawierać taka umowa?
W praktyce najwięcej wątpliwości osób podpisujących takie umowy wywołuje kara umowna. Nie jest to obawa nieuzasadniona, bowiem charakter kary umownej jako instytucji prawnej powoduje, że w przypadku spełnienia przesłanek uprawniających wierzyciela do jej zapłaty, jest bardzo ciężko się przed nią bronić. W takim wypadku, kiedy umowa zawiera klauzulę kary umownej, należy szczególnie zastanowić się, czy postanowienia umowy są jasne i klarowne oraz podjąć decyzję czy jest się w stanie z umowy wywiązywać. Jednocześnie trzeba mieć na względzie, że tego rodzaju klauzule powszechnie funkcjonują i prowadzenie jakiejkolwiek działalności wiązać się obecnie musi z ich tolerowaniem - trzeba natomiast godzić się na takie zastrzeżenia mądrze i rzetelnie podchodzić do przestrzegania zaciągniętych zobowiązań umownych. W przypadku braku szczególnych modyfikacji umownych, kara umowna płatna będzie jedynie w sytuacji, kiedy da się kontrahentowi przypisać winę (brak staranności wymaganej od profesjonalisty). Działanie zatem strony zobowiązanej do zachowania poufności danych z należytą starannością prowadzić będzie, w braku odmiennego postanowienia umownego, do wyłączenia odpowiedzialności z tytułu zapłaty kary umownej (np. dane zostają wykradzione z terenu firmy, pomimo zastosowania zabezpieczeń wskazanych dokładnie w umowie). Na koniec nadmienić należy, że zakaz wykorzystania takich poufnych danych wynika nie tylko z zawartej umowy, ale często może być również zakazany przez inne regulacje. Przykładem takiej regulacji jest art. 72^1 K.C. wprowadzający odpowiedzialność odszkodowawczą za ujawnienie poufnych danych przez stronę, której zostały one przekazane z zastrzeżeniem poufności w okolicznościach negocjowania umowy. Oznacza to, że w przypadku ujawnienia takich danych można pociągnąć odpowiedzialnego do odpowiedzialności również wówczas, gdy nie zawierano takiej umowy. Jest to jednak wówczas dużo trudniejsze do zrealizowania. W razie pytań proszę o kontakt. Instytucje finansowe, w celu pozyskiwania klientów - generowania zysku, wymyślają różnego rodzaju produkty finansowe, które prezentują jako bardziej dochodowe alternatywy dla zwykłych lokat czy kont oszczędnościowych. Produkty te często mają na celu skorzystanie z optymalizacji podatkowej, wykorzystanie czynnika zmian rynkowych czy walutowych itp. w celu generowania korzyści inwestycyjnych zdecydowanie większych niż na zwykłej lokacie, jednak często wiążących się również z ryzykiem inwestycyjnym. Produktem takim są polisolokaty. Są to hybrydowe konstrukcje łączące w sobie elementy umowy inwestycyjnej oraz umowy ubezpieczenia na życie. Umowa taka polega na tym, że najczęściej ubezpieczony wpłaca składkę pierwszą oraz składki bieżące przez cały czas trwania umowy, natomiast ubezpieczyciel inwestuje tak otrzymane środki w jakimś funduszu w zamian za opłaty. Przez wiele instytucji były one prezentowane jako korzystniejsza alternatywa zwykłych lokat bankowych, wiążąca się z większymi zyskami oraz pewnością braku utraty zainwestowanego kapitału. Najczęściej wynik finansowy (zysk) takiego produktu uzależniony był od jakiegoś indeksu. Regułą jest również występowanie tzw. “opłat likwidacyjnych”, które pobierane są w momencie zerwania umowy przed terminem. W zależności od momentu zerwania umowy opłaty te mogły pochłonąć nawet 80% zainwestowanych środków. Okoliczności dystrybucji tych produktów często były co najmniej wątpliwe. Sprzedawano je w oddziałach banków, w drodze zachęcania do zainwestowania przez zwykłych pracowników banku. Często pracownicy Ci nie rozumieli zasad działania produktu, składali obietnice dużych zysków bez pokrycia, niechętnie odnosząc się do możliwego ryzyka. Niejednokrotnie podkreślano brak ryzyka związanego z inwestowaniem. W praktyce często okazywało się, że osoby, które zdecydowały się na zainwestowanie, wyłącznie traciły. Po dłuższym okresie trwania umowy, osoby te orientowały się, że produkt jest wyjątkowo niekorzystny. W momencie jednak, kiedy Klient chciał wycofać się z niekorzystnej umowy dowiadywał się, że po pierwsze zainwestowane środki są zdecydowanie pomniejszone bowiem produkt nie tylko nie przynosił zysków, ale generował straty, to jeszcze w ten sposób wyliczone środki pomniejszane były o znaczne opłaty likwidacyjne. Przykładowo - modelowo, dochodziło do sytuacji, w których ktoś kto zainwestował kwotę 20 000 zł, zrywając umowę odzyskiwał kwotę 2 000 zł. W ten sposób osoby, które dały się skusić na ten produkt, znajdowały się w sytuacji między młotem a kowadłem - z jednej strony nie chciały dalej płacić co miesięcznych składek, z drugiej strony nie chciały utracić znacznych, zainwestowanych już do tego czasu środków finansowych. Co zrobić w takiej sytuacji?
Zdecydowana większość polisolokat odpowiadających schematowi określonemu powyżej jest z mocy prawa nieważna i za nieważne została uznana w orzecznictwie sądów. Oznacza to, że należy je traktować tak, jak gdyby umowy nigdy nie zostały zawarte. W praktyce oznacza to, że można domagać się od ubezpieczyciela zwrotu wszystkich wpłaconych składek w takiej wysokości, w jakiej zostały wpłacone. Osobną kwestią pozostają okoliczności, w jakich dochodzi do zawarcia umowy - kwestia ta wymaga analizy konkretnego przypadku - zdarzyć się może wręcz, że proces zawierania umowy był tak niejasny i klient został w takim stopniu wprowadzony w błąd, że nie doszło w ogóle do zawarcia umowy. Orzecznictwo wskazało na wiele przyczyn nieważności tych produktów. Wskazano przede wszystkim, że są one sprzeczne z istotą umowy (art. 353 ze znaczkiem 1 KC). Niejednokrotnie konstrukcja tych produktów określała świadczenie ubezpieczeniowe w taki sposób, że klient nie był w stanie sprawdzić jego wysokości, natomiast sam ubezpieczyciel miał możliwość ingerencji w wysokość świadczenia. Niejednokrotnie również odwoływano się do indeksów, które nie są publiczne i których nie można było obiektywnie zweryfikować. Dochodziło również do paradoksalnych sytuacji, w których pomimo wzrostu danego indeksu, produkt dalej przynosił straty. Umowy te zatem w sposób sprzeczny z istotą zobowiązania określały wysokość świadczenia ubezpieczyciela. Podkreślono również, że umowy te są sprzeczne z regulacją ustawy o dystrybucji ubezpieczeń. Co do zasady bowiem, zgodnie z tą ustawą, do sprzedaży ubezpieczeń uprawnieni są wyłącznie agenci ubezpieczeniowi. Polisolokaty natomiast sprzedawane były przez pracowników banków. Zachowanie to, jako sprzeczne z prawem (art. 58 KC), powoduje bezwzględną nieważność takiej umowy. Ubezpieczyciele próbowali tłumaczyć to konstrukcją ubezpieczenia na rzecz osoby trzeciej, jednak argumentacja taka jest kompletnie błędna - przecież to klienci opłacali samodzielnie składki ubezpieczeniowe, w dodatku polisolokaty były zawierane w oderwaniu od konkretnego stosunku na linii bank - klient. Oznacza to nic innego jak to, że bank nie był żadnym ubezpieczającym, tylko de facto działał jako pośrednik. Jest to działanie wprost nakierowanie na obejście przepisów o dystrybucji ubezpieczeń i prawo te działania uznaje za nieważne - a w konsekwencji polisolokaty. Co więcej, pojawiają się głosy, że umowy te - jako umowy ubezpieczenia na życie, są nieważne, bowiem bazując na konstrukcji umowy ubezpieczenia na życie nie zawierają w deklaracji o przystąpieniu do ubezpieczenia kwoty sumy ubezpieczenia. Na obowiązek podania takiej kwoty wskazuje art. 829 § 2 KC. Deklaracja o przystąpieniu do polisolokaty (umowa), zgodnie z art. 807 § 1 KC, jako sprzeczna z przepisami Kodeksu Cywilnego, jest nieważna i nie wywołuje skutków prawnych. Co zatem należy zrobić, żeby odzyskać pieniądze? Należy wdać się w spór sądowy z ubezpieczycielem i zażądać zwrotu wszystkich wpłaconych środków. Należy jednak nie zwlekać z tym działaniem, bowiem roszczenie to ulega przedawnieniu. W celu uszczegółowienia powyższych wywodów warto odwołać się do wyroków sądów w sprawach polisolokat. Zgodnie z wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie z dnia 12 listopada 2014 roku (III C 1453/13 – dostępny w Internecie) „przystępując do ubezpieczeń grupowych P. i P. (1), powód zawarł z pozwanym Ubezpieczycielem umowy ubezpieczenia na życie i dożycie, zgodnie z którą Ubezpieczyciel miał wypłacić świadczenie w przypadku zgonu powoda lub jego dożycia do końca okresu odpowiedzialności. Jak ustalono, celem ubezpieczenia miało być gromadzenie i inwestowanie środków finansowych ubezpieczonego przy wykorzystaniu ubezpieczeniowego funduszu kapitałowego. Zgodnie z regulaminem ubezpieczeniowego funduszu kapitałowego, fundusz ten powstawał z wpłacanych składek - pierwszej i bieżących, pomniejszonych o opłaty administracyjne. Celem funduszu było powiększanie wartości aktywów funduszu poprzez lokowanie ich w certyfikaty emitowane przez Bank (...) albo w obligacje oparte na indeksie tego Banku. Za wpłacane składki miały być nabywane jednostki uczestnictwa funduszu po potrąceniu opłat administracyjnych. Po zakończeniu okresu odpowiedzialności, powód miał otrzymać kwotę odpowiadającą składce zainwestowanej, powiększonej o ewentualną dodatnią zmianę indeksu (...). Powód mógł rozwiązać umowę przed upływem umówionego okresu, jednak w ciągu pierwszych trzech lat obowiązywania umowy Ubezpieczyciel przy wypłacie należnych powodowi środków potrącałby opłatę likwidacyjną w wysokości 80 % wartości rachunku. Zawarta przez powoda z T. (...) S.A. we W. jako ubezpieczycielem umowa z dnia 20 lipca 2009 r., miała charakter złożony i łączyła w sobie elementy umowy ubezpieczenia w rozumieniu art. 805 i następnych kodeksu cywilnego i art. 13 ustawy o działalności ubezpieczeniowej, jak również silny element inwestycyjny. Przystępując do produktu P., i następnie P. (1), powód zawarł bowiem z Towarzystwem (...) S. A. umowy, na podstawie których Towarzystwo udzieliło powodowi na okres po 180 miesięcy w obu umowach ochrony ubezpieczeniowej na wypadek zgonu lub dożycia do końca okresu odpowiedzialności, zaś w przypadku zaistnienia jednego z tych zdarzeń, Ubezpieczyciel zobowiązywał się spełnić na rzecz powoda świadczenie ubezpieczeniowe. Opłacane przez powoda składki pełniły nie tylko funkcje typowej składki w rozumieniu powołanych wyżej przepisów o ubezpieczeniu, ale również miały charakter inwestycji, przy czym ubezpieczyciel nie gwarantował osiągnięcia celu inwestycyjnego (zysku), a jedynie zwrot wpłaconych środków, i to tylko w razie upływu pełnego okresu odpowiedzialności (15 lat). Na podstawie zawartej umowy, ubezpieczyciel udzielał zatem ochrony ubezpieczeniowej na życie ubezpieczonego na wskazanych w umowie warunkach, zaś ubezpieczony obowiązany był do wpłacenia składki, która następnie była alokowana w ubezpieczeniowy fundusz kapitałowy według zasad szczegółowo opisanych w warunkach ubezpieczenia i regulaminie Ubezpieczeniowego Funduszu Kapitałowego. W ocenie Sądu element ubezpieczeniowy był w przypadku obu umów nikły - jednak nie można stwierdzić, że nie występował w ogóle. Na wypadek śmierci ubezpieczonego Ubezpieczyciel zobowiązał się w umowie P. wypłacić 101 % wartości rachunku w dacie umorzenia minus należny podatek, a w umowie P. (1) - 100% wartości rachunku w dacie umorzenia plus 1% składki zainwestowanej minus podatek. Przypadki te nie były wprawdzie objęte gwarancją zwrotu kapitału, jednak umowa ubezpieczenia nie jest umową wzajemną w rozumieniu art. 487 § 2 k.c, a jedynie dwustronnie zobowiązującą (tak słusznie Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 20 października 2006 r., IV CSK 125/06, OSNC-ZD 2008/1/7). Dlatego Sąd przyjął, że chociaż w umowach tych element inwestycyjny był dominujący, to umowy te nie miały jedynie pozoru ubezpieczenia, ale stanowiły dopuszczalną prawem formę ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, strukturyzowanego, z regularną składką. Ustawa o działalności ubezpieczeniowej dopuszcza takie formy ubezpieczenia i wymienia je w załączniku „Podział ryzyka według działów, grup i rodzajów ubezpieczeń" w dziale I „Ubezpieczenia na życie" w punkcie 3 „Ubezpieczenia na życie, jeżeli są związane z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym". Zgodnie z przepisami art. 4 ustawy o pośrednictwie ubezpieczeniowym produkty tego typu mogą być oferowane przez ubezpieczycieli jedynie za pośrednictwem agentów. Agentem takim był w niniejszej sprawie pozwany (...) SA w W.(…)Powód opierał powództwo przeciwko temu pozwanemu na tym, że przedmiotowe umowy są nieważne, a ponadto, że postanowienia o opłatach likwidacyjnych w tych umowach są niedozwolone, nie były negocjowane indywidualnie i dlatego nie wiążą powoda; wskazywał też na naruszenie przepisów ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów.Pozwany Ubezpieczyciel zaś podnosił, że czynności związane z przystąpieniem powoda do ubezpieczenia grupowego P. i P. (1) powód podejmował nie z pozwanym Ubezpieczycielem, ale z (...) SA w W. Jeśli zatem nawet powód został przy tym wprowadzony w błąd, to po pierwsze, jego upłynął już termin do uchylenia się przezeń od skutków złożenia oświadczenia woli pod wpływem błędu; po wtóre ewentualne roszczenia odszkodowawcze (z deliktu) są już przedawnione; po trzecie - ewentualnego deliktu dopuścił się (...) SA w W., a nie Ubezpieczyciel; wreszcie - nawet gdyby przyjąć, że Ubezpieczyciel powierzył pośrednikowi wykonanie tych czynności - to nie ponosi winy w wyborze profesjonalisty (art. 429 k.c.).Pozwany podniósł zarzut przedawnienia roszczeń powoda, wskazując, że wprawdzie powód wniósł pozew 23 lipca 2013 r., ale delikt jako podstawę faktyczną wskazał dopiero w piśmie z dnia 4 czerwca 2014 r. - zaś umowy zawarł w roku 2009. Przed dniem 4 czerwca 2014 r. upłynął zatem 3 letni okres na dochodzenie roszczeń określonych w art. 12 ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów. Zgodnie bowiem z art. 14 u.p.n.p.r. roszczenia z tytułu nieuczciwej praktyki rynkowej, o których mowa w art. 12 ust. 1 pkt 1-3 i 5 u.p.n.p.r., ulegają przedawnieniu z upływem lat trzech, a bieg przedawnienia rozpoczyna się oddzielnie, co do każdego naruszenia.Zarzut ten nie był, zdaniem Sądu, uzasadniony. Już w uzasadnieniu pozwu powód dokładnie opisał stan faktyczny, na podstawie którego żądał od pozwanego zapłaty. Żaden przepis nie nakłada na stronę obowiązku wskazania podstawy prawnej jej roszczeń; przeciwnie, to Sąd, mając na uwadze wszystkie fakty przedstawione przez stronę, ma za zadanie znaleźć odpowiednie przepisy, które mają zastosowanie w określonym stanie faktycznym. Oczywiście w sytuacji konkurencji roszczeń ich wybór należy do uprawnionego, ale w niniejszej sprawie powód od początku domagał się od pozwanego zapłaty konkretnej kwoty - a zastosowanie odpowiedniego reżimu prawnego pozostawił do uznania Sądu. Nie sposób czynić mu z tego zarzutu. Wskazanie w piśmie z dnia 4 czerwca 2014 r. różnych możliwych reżimów prawnej odpowiedzialności pozwanego nie można w tym kontekście rozumieć jako modyfikacji podstawy powództwa, albowiem podstawa prawna nie wiąże Sądu, zaś podstawa faktyczna pozostała niezmieniona.Na marginesie należy zaznaczyć, że nawet gdyby termin przedawnienia roszczenia powoda przeciwko pozwanemu o zapłatę upłynął przed wniesieniem pozwu - to zdaniem Sądu w okolicznościach faktycznych sprawy podniesienie tego zarzutu musiałoby i tak zostać uznane za nadużycie prawa ze strony pozwanego Ubezpieczyciela. Powód jako konsument poniósł bowiem ogromne straty - w wyniku przede wszystkim ciężkiego naruszenia obowiązków informacyjnych względem niego. Został mianowicie celowo wprowadzony w błąd. I nie chodzi tu o niedopełnienie obowiązku informacyjnego o cechach produktu przez agenta ubezpieczeniowego - co także miało miejsce, choć tam Sąd nie znalazł dowodów na to było to ze strony agenta działanie zawinione. Zdaniem Sądu decydujące znaczenie ma tu takie celowe skonstruowanie oferty przez Ubezpieczyciela, że była ona po prostu w niewiarygodnym stopniu oszukańcza - o czym w dalszej części uzasadnienia. Z tego względu nawet gdyby przedawnienie roszczenia powoda przeciwko Ubezpieczycielowi istotnie nastąpiło - Sąd nie mógłby i tak tego zarzutu Ubezpieczyciela uwzględnić. (…) Istotą problemu jest w niniejszej sprawie sam produkt, który w ocenie Sądu jest tak skonstruowany, że żadna, choćby najlepsza o nim informacja - nie spowoduje, że stanie się on uczciwy. (…) Oczywiste jest dla Sądu także to, że pozwany Ubezpieczyciel naruszył zawarty w art. 24 ust. 1 u. o o.k.i k. zakaz stosowania postanowień wzorców umów, które zostały wpisane do rejestru postanowień wzorców umowy uznanych za niedozwolone, o którym mowa w art. 479 45 k.p.c. - bo takim było postanowienie każdej z przedmiotowych umów dotyczące opłaty likwidacyjnej. Sąd podziela w pełni stanowisko powoda w tym zakresie. Jest dla Sądu jasne, że zapisy te nie były negocjowane indywidualnie, są tożsame z zapisanymi w rejestrze klauzul niedozwolonych pod poz. 2161 i ich stosowanie jest zabronione, opłaty likwidacyjne nie są świadczeniem głównym tych umów: świadczeniami głównymi są składki ubezpieczeniowe po stronie ubezpieczonego i wypłata sumy ubezpieczenia przez Ubezpieczyciela; kwota opłaty likwidacyjnej była jedynie potrącana przez Ubezpieczyciela z kwoty stanowiącej jego świadczenie główne, Ubezpieczyciel nie może ze składek ubezpieczonego pokrywać kosztów poniesionych przez siebie z tytułu prowizji dla agenta - nie są to bowiem koszty związane z konkretną umową ubezpieczenia, ale koszty własne Ubezpieczyciela, koszty ogólne prowadzenia przezeń działalności: ubezpieczony nie ma bowiem na nią wpływu i nie jest stroną umowy zawartej przez Ubezpieczyciela z agentem, zgodnie z art. 761 3 i 761 4 k.c, jeżeli umowa zawarta pomiędzy Ubezpieczycielem a ubezpieczonym agentem ma być wykonywana częściami, agent nabywa prawo do prowizji w miarę wykonywania tej umowy; natomiast w razie rozwiązania umowy z przyczyn nie leżących po stronie Ubezpieczyciela (np., jak w niniejszej sprawie, wypowiedzenia umowy przez ubezpieczonego) - agent nie może żądać prowizji, a prowizja już wypłacona podlega zwrotowi; wprawdzie są to przepisy semiimperatywne, ale nawet jeżeli umowa pomiędzy Ubezpieczycielem a agentem zawiera postanowienia korzystniejsze dla agenta, to ubezpieczony nie może ponosić skutków takiej niefrasobliwej postawy Ubezpieczyciela; szczególnie uwidacznia się to w niniejszej sprawie, gdzie pozwani są podmiotami powiązanymi kapitałowo i prowizja przerzucana na ubezpieczonego służyłaby jedynie wyprowadzaniu znaczącej części składki z Funduszu Ubezpieczeniowego do majątku spółki znajdującej się wraz z Ubezpieczycielem w jednej grupie kapitału, opłaty likwidacyjne są tak wysokie (80 %), że pochłaniają lwią część składki zwracanej ubezpieczonemu, co należy uznać za niedopuszczalne z punktu widzenia zasad współżycia społecznego (art. 58 k.c).W związku z tak wysoką opłatą likwidacyjną rezygnacja przez ubezpieczonego z dalszego wnoszenia składek ubezpieczeniowych (w rozpatrywanym okresie czasu) skutkowało utratą niemal wszystkich środków, jakie zostały uzyskane poprzez wykup jednostek uczestnictwa. W istocie więc Ubezpieczyciel przewidział tu dla ubezpieczonego swoistą sankcję za rezygnację z dalszego kontynuowania umowy - bez powiązania jej z realnie poniesionymi wydatkami, przy czym zastrzeżenie to ma charakter uniwersalny tzn. jest całkowicie niezależne od wartości posiadanych przez ubezpieczonego jednostek uczestnictwa.Tak sformułowane postanowienie narusza dobre obyczaje gdyż sankcjonuje przejęcie przez ubezpieczyciela ogromnej części wykupionych środków w całkowitym oderwaniu od skali poniesionych przez ten podmiot wydatków. Nie wystarcza tu ogólnikowe powołanie się na rzekomo powszechnie znany fakt, że koszt wykupu alokowanych środków jest w pierwszych latach trwania umowy ubezpieczenia wyższy niż w następnych z uwagi na wyższe opłaty manipulacyjne. Nie stanowi też dostatecznego usprawiedliwienia dla stosowania tak rygorystycznego automatyzmu okoliczność, że umowy ubezpieczenia na życie mają ze swej natury długoterminowy charakter. Kwestionowany zapis rażąco narusza interes konsumenta gdyż prowadzi do uzyskiwania przez ubezpieczyciela pewnych korzyści kosztem ubezpieczonego - zwłaszcza wówczas, gdy ten ostatni wpłaci na swój rachunek pierwszą składkę o znacznej wartości - prowizja bowiem, której pochodną jest opłata likwidacyjna, jest wyliczana jako 60 lub 75 % tej składki. Słusznie zatem powód wskazywał, że przedmiotowa klauzula wypełnia dyspozycję przepisu art. 385 1 § 1 k.c. Te wszystkie przyczyny powodują, że zapisy w obu umowach o opłacie likwidacyjnej są nieważne i nie wiążą powoda, a zatem pozwany Ubezpieczyciel nie powinien był ich potrącić z kwoty wypłacanej powodowi. Niezasadnie też pozwany podnosi, że nie jest w tym zakresie wzbogacony, gdyż z tej opłaty pokrył prowizję agenta. Jak bowiem wskazano wyżej, nawet jeśli pozwany rzeczywiście z tej opłaty likwidacyjnej pokrył prowizję agenta (...) SA w W. - to czyniąc to powinien był liczyć się z obowiązkiem zwrotu powodowi tej kwoty (art. 409 in fine k.c). Wiedział bowiem o wpisaniu podobnego postanowienia o opłatach likwidacyjnych do rejestru klauzul niedozwolonych (rejestr jest jawny, a pozwany to profesjonalista).Ponieważ pozwany Ubezpieczyciel jest profesjonalistą, to oczywiście powinien był wiedzieć, konstruując owe produkty (P. i P. (1)), że zawiera w nich niedozwoloną klauzulę o opłacie likwidacyjnej - a to, że to uczynił, i następnie pobierał te opłaty likwidacyjne - wskazuje na to, że świadomie dążył do bezprawnego pozbawienia ubezpieczonych należnych im środków. Pozwala to na przypisanie pozwanemu winy i uzasadnia żądanie odszkodowania, poza uzasadnionym roszczeniem z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia, które to roszczenie powód zgłosił jako pierwsze. Powyższe okoliczności Sąd dostrzegł i podzielił stanowisko powoda w tym zakresie -jednak nie to uczynił podstawą rozstrzygnięcia w wyroku. Sąd uwzględnił powództwo dlatego, że uznał obie przedmiotowe umowy za nieważne od początku w całości (a nie tylko w zakresie zapisu o opłatach likwidacyjnych) - a to dlatego, że umowy te kształtowały zobowiązanie Ubezpieczyciela sprzecznie z naturą stosunku zobowiązaniowego w ogóle. Wobec zaś nieważności tych umów - strony obowiązane były zwrócić sobie nawzajem świadczenia, które otrzymały. To zaś oznacza, że pozwany Ubezpieczyciel powinien zwrócić powodowi całość kwot, które powód na jego rzecz wpłacił w związku z tymi umowami (art. 410 § 2 k.c). Do każdego z ubezpieczeń grupowych: P. i P. (1) Ubezpieczyciel utworzył wydzielony rachunkowo Fundusz (UFK - Ubezpieczeniowy Fundusz Kapitałowy). Tworzyły go składki (składki pierwsze i potem bieżące składki miesięczne) wpłacane przez ubezpieczonych, którzy przystąpili do tych ubezpieczeń grupowych - także przez A. K. - po pomniejszeniu tych składek o opłaty administracyjne. Oznacza to, że inwestowaniu nie podlegała część składek: przeznaczona przez Ubezpieczyciela na pokrycie kosztu prowizji wypłaconej pośrednikowi ((...)), pobrana przez Ubezpieczyciela jako stopniowy zwrot „udostępnionego" kapitału (4/5 składki zainwestowanej) i pobrana przez Ubezpieczyciela jako procentowe wynagrodzenie za „udostępnienie" tego kapitału.Przy wpłacie pierwszej składki Ubezpieczyciel kupował bowiem na rachunek ubezpieczonego jednostki Funduszu za całą składkę zainwestowaną - co nazywano dźwignią finansową i reklamowano jako zaletę produktu, polegającą na tym, że od początku pracuje dla klienta cała składka, choć wpłaci najpierw tylko jej 1/5, a resztę będzie wpłacał ratami przez 15 lat w postaci składek bieżących.W rzeczywistości oznaczało to, że w Funduszu była 1/5 środków wpłaconych od razu przez ubezpieczonych oraz 4/5 funduszy Ubezpieczyciela. Środki te były zainwestowane w rynek kapitałowy (z zapisaniem ich na rachunkach ubezpieczonych) - przy czym całe ryzyko inwestycyjne ponosili ubezpieczeni. Ubezpieczyciel miał pewny zysk z „użyczenia" ubezpieczonym swoich funduszy - z każdej składki bieżącej potrącał bowiem w ramach opłaty administracyjnej procent należny mu za to udostępnienie kapitału, oraz część udostępnionego kapitału. Mechanizm dźwigni finansowej powodował zatem, że do Funduszu Kapitałowego celem zainwestowania w rynek kapitałowy Ubezpieczyciel wkładał 4/5 swoich środków i 1/5 środków ubezpieczonych, a następnie w ciągu całego okresu trwania umowy (15 lat) odzyskiwał ratami włożony tam kapitał (w miarę, jak zastępował go kapitał dokładany stopniowo przez ubezpieczonych płacących co miesiąc składki bieżące) wraz z płaconym na bieżąco oprocentowaniem wynoszącym (razem z potrącanym także na bieżąco w ratach kosztem prowizji pośrednika równej 60 lub 75 % pierwszej składki) ok. 16 % rocznie. Był to pewny zarobek - niezależny od wahań i notowań rynku kapitałowego - z inwestycji Ubezpieczyciela odpowiadającej w swojej funkcji ekonomicznej funkcji i charakterowi pożyczki. W tym samym czasie środki ubezpieczonych zainwestowane na rynku kapitałowym poprzez owe Fundusze mogły przynosić im zysk albo stratę - ale w każdym razie Ubezpieczyciel nie gwarantował zysku (§ 3 Regulaminów UFK). Jedyną gwarancją braku nominalnej straty (nie uwzględniającej inflacji) była gwarancja wypłaty kapitału po 15 latach trwania umowy - co znaczy, że po 15-tu latach ubezpieczony nie mógł otrzymać nominalnie mniej, niż wpłacił z tytułu wszystkich składek - minus podatek. Żeby te zainwestowane przez ubezpieczonego pieniądze w ciągu tych 15-tu lat cokolwiek dla ubezpieczonego zarobiły, inwestycja musiałaby przynieść zysk wyliczony indeksem Banku (...) (przy P.:(...); przy P. (1): (...) ( (...)) (...) ( (...): (...)). Tymczasem, jak ustalono, wartość tych indeksów była publikowana tylko na płatnym anglojęzycznym internetowym serwisie finasowym B., zaś metoda wyliczania tego indeksu - była i pozostała dla ubezpieczonych tajna. W dodatku, jak ustalono, nie jest to indeks typu WIG20 czy Dow Jones - to znaczy jego sposób wyliczenia nie jest wprost zależny od kursu akcji czy obligacji określonych firm, będących przedmiotem obrotu na rynku regulowanym. Jak ustalono, sposób wyliczenia tego indeksu nie był znany nawet przedstawicielowi (...) zatrudnionemu tam Doradcy M. Z.; to dlatego świadek ten w czasie zeznań nie był w stanie uwierzyć, że wartość rachunku powoda mogła zmaleć pomimo wzrostów na rynku, a nawet pomimo wzrostu indeksu (...). Jedynie zatem pośrednio, wnioskując ze skutku o przyczynie, Sąd uznał, że indeks ów musiał być oparty o instrumenty pochodne z opcją na spadki rynku. Nie ma bowiem innego logicznego wytłumaczenia (poza zwykłym penalizowanym oszustwem) dla zjawiska, gdy przy powszechnie notowanych stałych wzrostach rynku akcji i obligacji - wartość aktywów netto Funduszy malała, malała wartość jednostek tych Funduszy, i w konsekwencji pomimo kolejnych wpłat - malała wartość rachunku powoda. Im więcej pieniędzy powód wpłacał, tym bardziej malała wartość jego środków na rachunku. [Gwoli wyjaśnienia: instrumenty pochodne to takie instrumenty finansowe - niekoniecznie papiery wartościowe - które, najprościej rzecz ujmując, są w sensie ekonomicznym rodzajem zakładów, gdzie stawia się albo na zwyżkę, albo na spadek na rynku finansowym. Nie inwestując w ogóle w akcje ani obligacje - zarabia się na tym, czy trafnie przewidziało się spadek albo wzrost ich wartości.] Dlatego powód został przy zawarciu umowy wprowadzony w błąd: poinformowano go o ryzyku straty w razie spadków na rynku finansowym - tymczasem stratę przynosiły mu wzrosty. Jak ustalono, ze zgromadzonych środków (składki początkowej i składek bieżących) po odjęciu „opłat administracyjnych" były nabywane certyfikaty lub obligacje - także oparte na wskazanych indeksach (...). Przy tym ubezpieczony tracił na niedozwolonym spreadzie, tzn. na różnicy ceny nabycia i sprzedaży tych certyfikatów i obligacji przez ich emitentów. Ponieważ, jak ustalono, ani certyfikaty ani obligacje te nie były notowane na rynku regulowanym, czyli nie podlegały normalnemu rynkowemu obrotowi - to ich ceny były ustalane arbitralnie przez emitentów i Ubezpieczyciela. Powód jako ubezpieczony nie miał na to nie tylko żadnego wpływu, ale nawet nie miał o tym wiedzy. Wartość aktywów netto Funduszy była arbitralnie - w nieznany sposób - ustalana przez Ubezpieczyciela prowadzącego te Fundusze. Wbrew zapisom w Regulaminach Funduszy, wartości te nie były wyliczane wedle wartości rynkowej, ponieważ jednostki uczestnictwa nie były oferowane na rynku i nie były przedmiotem obrotu. Powód jako ubezpieczony nie miał żadnego wpływu ani nawet żadnej wiedzy o tym, w jaki sposób Ubezpieczyciel tego dokonywał. Wartość jednostek uczestnictwa w Funduszach nabywanych przy założeniu rachunku (składka pierwsza) była narzucona arbitralnie przez Ubezpieczyciela. Powód jako ubezpieczony znał tę wartość - była ona wskazana w regulaminach Funduszy - ale nie wiedział, z czego ona wynika. Tym bardziej nie wiedział i nie miał żadnego wpływu na to, w jaki sposób wyliczano wartość tych samych jednostek począwszy od kolejnych składek bieżących. Pomiędzy wpłatą pierwszej składki i wpłatą składki bieżącej po upływie zaledwie miesiąca ubezpieczony tracił niemal połowę wartości rachunku. Polegało to na arbitralnym przeliczeniu wartości jednostek: najpierw przy założeniu sztywnej, odgórnie narzuconej ceny za jedną jednostkę przeliczano wpłaconą składkę pierwszą na liczbę jednostek, a po miesiącu przeliczano liczbę tych jednostek na złote (jako wartość rachunku) przyjąwszy arbitralnie inną, znacząco niższą cenę tych jednostek. Jak ustalono, w przypadku umowy P. wartością jednostki z początkowej 400,- zł po miesiącu spadła do 173,96 zł; w przypadku umowy P. (1) były to odpowiednio kwoty 600,- zł i 270,12 zł. Strata ubezpieczonego była horrendalnie duża, i nie wynikała z wahań rynku, ale z arbitralnych decyzji jego kontrahenta o sposobie rozliczenia. W kolejnych miesiącach wartość ta stopniowo malała - jak ustalono, wartość jednostki z Funduszu P. spadła w ten sposób w ustalonym okresie do 86,09 zł, a P. (1) do 101,03 zł. Tym samym wartość rachunku P. I zmalała w tym czasie z 717.600,- zł do 315.170,49 zł, a P. (1)zmalała ze 158.700,- zł do 31.467,28 zł. Nie wynikało to w żadnym razie z sytuacji na rynku, który notował duże wzrosty, ani nawet z wartości indeksów (...), bo i te odnotowały - wprawdzie niewielki - wzrost. Było to wynikiem wyłącznie arbitralnych decyzji Ubezpieczyciela co do sposobu księgowania tych pozycji rachunkowych. Podsumowując: każda z umów precyzyjnie i jasno określała świadczenie, do spełnienia którego zobowiązał się ubezpieczony. Natomiast świadczenie Ubezpieczyciela zostało w tych umowach określone w taki sposób, że nie tylko nieznany był sposób jego wyliczenia, ale w dodatku w dużej mierze wysokość tego świadczenia zależała od arbitralnych decyzji Ubezpieczyciela, na które Ubezpieczony nie miał wpływu ani nawet nie miał o nich wiedzy. I tak Ubezpieczyciel część składki przeznaczał - pod pozorem opłaty administracyjnej - na pokrycie swoich wydatków z tytułu prowizji dla agenta - choć nie powinien był tego robić, gdyż, jak wyjaśniono wyżej, nie był to koszt związany z tymi umowami, tylko był to ogólny koszt działalności Ubezpieczyciela; a takich kosztów nie wolno Ubezpieczycielowi pokrywać ze składek, które powinny być w całości przekazywane do inwestowania, po potrąceniu jedynie kosztów związanych z tą konkretną umową; z tego powodu z inwestowania było wyjęte łącznie aż 60 lub 75 % pierwszej składki, Ubezpieczyciel część składki przeznaczał - w ramach opłaty administracyjnej - na swój zysk ze swojego kapitału zainwestowanego w Fundusz a zapisanego na rachunek ubezpieczonego - wedle stopy 16 % rocznie - przy czym ubezpieczony nie wiedział, jaką część opłaty administracyjnej stanowi ten zysk, ta część składki, która była inwestowana w Fundusz, była przeliczana arbitralnie przez Ubezpieczyciela (tzn. zależnie jedynie od jego woli) na jednostki uczestnictwa i księgowana na rachunku ubezpieczonego - w sposób niezależny od ubezpieczonego i nieznany mu, tak ustalona wartość księgowa rachunku była podstawą do ustalenia wysokości świadczenia Ubezpieczyciela w razie zaistnienia zdarzenia ubezpieczeniowego albo wcześniejszego zakończenia umowy ubezpieczenia przez ubezpieczonego; wielkość ewentualnego zysku ubezpieczonego, którego wypłatę gwarantował Ubezpieczyciel po zakończeniu okresu odpowiedzialności (15 lat), zależała od indeksu (...), którego wartość ani metoda wyliczenia nie były jawne dla ubezpieczonego, a przy tym nie zależał on wprost od ruchu cen na rynkach finansowych; od wartości tego indeksu nie zależała wprost także wartość aktywów Funduszu, a co za tym idzie - także wartość jednostek uczestnictwa i wartość rachunku ubezpieczonego - ponieważ nawet przy wzroście tego indeksu o ponad 1 % wartość rachunku i tak malała o około 50 %, przy wypowiedzeniu umowy przed upływem okresu ubezpieczenia wartość rachunku -która wyznaczała wielkość świadczenia Ubezpieczyciela - malała także na skutek spreadu stosowanego przez emitentów certyfikatów i obligacji, w które lokowane były aktywa Funduszy. Wszystko to prowadzi do wniosku, że świadczenie Ubezpieczyciela, do którego był zobowiązany wobec powoda, nie było określone w umowie w sposób stanowczy i konkretny, ale w taki sposób, który umożliwiał kształtowanie wielkości tego świadczenia przez samego Ubezpieczyciela poprzez jego arbitralne decyzje, na które druga strona umowy -ubezpieczony - nie miał żadnego wpływu. Jest to sprzeczne z naturą stosunku zobowiązaniowego jako takiego. Niedopuszczalne jest, by dłużnik mógł zwolnić się z zobowiązania poprzez spełnienie świadczenia, którego kształt i wysokość sam arbitralnie określi. Zgodnie z przepisem art. 353 1 k.c. strony stosunku zobowiązaniowego mogą swobodnie kształtować jego treść - ale tę swobodę umów delimituje właściwość (natura) stosunku obligacyjnego. Pojęcie to nie jest jednoznacznie wyjaśniane w piśmiennictwie, a w orzecznictwie pojawia się najczęściej w ocenie dokonywanej na podstawie innego kryterium ograniczającego kompetencję stron umowy do swobodnego kształtowania jej treści. Należy podzielić stanowisko, że korzystając ze swobody umów, podmioty nie mogą ukształtować stosunku prawnego w ten sposób, iż nie odpowiadałby on podstawowym cechom charakterystycznym dla obowiązującego w polskim systemie prawnym modelu stosunku obligacyjnego lub też modelu określonego rodzaju zobowiązania. Natomiast wobec możliwości zawierania umów nienazwanych, określone przez ustawodawcę cechy charakterystyczne dla poszczególnych typów stosunków obligacyjnych (sprzedaży, zlecenia itp.) mogą być pomocne przy badaniu zgodności z zasadami współżycia społecznego, jako kryteria oceny dochowania reguł słuszności kontraktowej (por. Z. Radwański, A. Olejniczak, Zobowiązania, 2012, nb 356-358; por. także: P. Machnikowski (w:) E. Gniewek, P. Machnikowski, Komentarz, 2013, art. 3531, nb 27-29; R. Trzaskowski, Granice swobody..., s. 300 i n.; M. Safjan (w:) K. Pietrzykowski, Komentarz, t. I, 2011, art. 3531, nb 17-23; por. także wyrok SN z dnia 12 kwietnia 2006 r., III CSK 25/06, LEX nr 195387 oraz wyrok SN z dnia 9 listopada 2006 r., IV CSK 208/06, Pr. Bank. 2007, nr 7-8, s. 4). Ustalenie właściwości zobowiązań, a więc natury każdego stosunku obligacyjnego lub stosunku określonego rodzaju, następuje na podstawie analizy obowiązującego prawa, a tym samym może wywoływać wątpliwości co do zasadności wyróżnienia w kodeksie kolejnego (obok sprzeczności z ustawą) ograniczenia swobody umów. Życzliwy dla ustawodawcy pogląd wskazuje, że kryterium natury zobowiązania, intuicyjnie kojarzone, ułatwić może uzasadnienie oceny przekroczenia granic swobody umów (por. P. Machnikowski (w:) E. Gniewek, P. Machnikowski, Komentarz, 2013, art. 3531, nb 30). „Granice swobody kontraktowej wyznaczone są przepisem art. 353 1 k.c. wskazującym, że treść lub cel umowy nie mogą się sprzeciwiać właściwości (naturze) stosunku, ustawie ani zasadom współżycia społecznego. Właściwość (naturę) stosunku wyznaczają kwestie podmiotowe, treść i cel zobowiązania (por. glosa M. Grzybowskiego do wyroku Sądu Najwyższego z dnia 5 listopada 1996 r. II CKN 4/96 Glosa 1997/6 str. 28)." (wyrok SA w Warszawie z 19 marca 2008 r., I ACa 1386/2007). „Wynikające z art. 353 1kc ograniczenie, polegające na konieczności respektowania natury danego stosunku prawnego, jest przez doktrynę interpretowane w dwojaki sposób. Interpretacja szersza prowadzi do uznawania za sprzeczne z naturą zobowiązania takiego zniekształcenia umowy typowej, znanej prawu zobowiązań, które wykracza poza ramy stosunku umownego, akceptowanego w sferze danego ustawodawstwa, gdy jednocześnie nie istnieje podstawa do rozumienia stosunku jako umowy o charakterze mieszanym, którą strony pragną zawrzeć. Interpretacja węższa oznacza sprzeczność przewidywanych warunków umowy z jakąkolwiek rozsądną wykładnią stosunku prawnego mieszczącego się w sferze dostępnych naszemu ustawodawstwu instytucji." (tak Uchwała Pełnego Składu Izby Cywilnej Sądu Najwyższego z dnia 28 kwietnia 1995 r. III CZP 166/94). Ograniczenie wynikające z natury, właściwości stosunku prawnego to pozostawanie postanowień umownych w sprzeczności z jakąkolwiek rozsądną interpretacją stosunku prawnego dającego się zmieścić w sferze dostępnych instytucji czy nie prowadzi do podważenia sensu nawiązywanej więzi obligacyjnej. Umowy zawarte przez strony to, jak wskazano, umowy o charakterze mieszanym z niewielkim elementem umów ubezpieczenia i silnym elementem inwestycyjnym. Dokonując oceny zgodności treści i celu tych umów z naturą stosunku prawnego trzeba oczywiście mieć na uwadze stopień ich utrwalenia się w praktyce obrotu, (por. wyrok SA w Warszawie z dnia 26 stycznia 2006 r., VI ACa 841/2005). Zdaniem Sadu orzekającego w niniejszej sprawie, pomimo powszechności tego typu umów (jak się powszechnie przyjmuje, w obrocie pozostaje około 3-ch min polisolokat z funduszem kapitałowym) - jedynie ich pewna część to polisolokaty strukturyzowane takie jak P. czy P. (1); a jedynie pewną ich część stanowią ubezpieczenia P. i P. (1). Oczywiście, są to polisy w ramach ubezpieczeń grupowych, ale nawet relatywnie duża ich ilość nie może, zdaniem Sądu, spowodować tego, żeby można je było uznać za umowy ważne, mieszczące się w granicach swobody umów. Stopień arbitralności Ubezpieczyciela i nakierowanie jego działań na uzyskanie zysku z całkowitym pominięciem interesu ubezpieczonych - są tak znaczące, że produkty te trzeba uznać wręcz za oszukańcze. W przypadku "zwykłych" polis inwestycyjnych, pieniądze ubezpieczonych są inwestowane w fundusze inwestycyjne akcji czy obligacji notowanych na rynku regulowanym - czyli dostępnych w obrocie giełdowym, posiadających rzeczywiście wartość rynkową, przedstawiających określoną rzeczywistą i mierzalną wartość kapitałową. Tymczasem polisy strukturyzowane - takie jak P. i P. (1) - są inwestycją w fundusze, potocznie mówiąc, wirtualne. Nie są to fundusze akcji ani obligacji, tylko specjalne wehikuły inwestycyjne, utworzone w konkretnym celu - by lokować w nich pieniądze z polis strukturyzowanych. W funduszach tych nie ma żadnych akcji czy obligacji notowanych na rynku regulowanym, nie ma niczego, co miałoby faktycznie jakąś wartość rynkową - są za to certyfikaty czy obligacje, z których zysk jest uzależniony od wartości indeksów bankowych, których wartość z kolei jest uzależniona - nie wiadomo od czego. Metoda ich liczenia jest bowiem utajniona nie tylko co do tego, w co są inwestowane (co można uznać za normalne w warunkach konkurencji na rynku), ale nawet - czy są inwestowane w papiery wartościowe czy w instrumenty pochodne, a jeśli w instrumenty pochodne - to czy obliczone na wzrost czy na spadek. Wiadomo tylko, że fundusz ma na koniec trwania okresu ubezpieczenia ochronę kapitału w kwocie nominalnej minus podatek - co oczywiście zdecydowanie nie odpowiada celowi inwestycyjnemu ubezpieczonego. Za to pewny jest zarobek Ubezpieczyciela, który z bieżących składek zarabia 16 % w stosunku rocznym od zainwestowanego kapitału. O ile w zwykłych polisach inwestycyjnych klienci są zagrożeni utratą pieniędzy dopiero wtedy, jeśli wycofają się z inwestycji (gdy z ich wypłaty potrącone będą opłaty likwidacyjne), o tyle w polisach strukturyzowanych największe straty wynikają już z samej przeceny wartości tego "specjalnego" funduszu inwestycyjnego. Przecena ta następuje zaś na podstawie mechanizmu nieujawnionego w umowie, mechanizmu zależnego wyłącznie od Ubezpieczyciela. Wielkość świadczenia Ubezpieczyciela w obu umowach jest niepewna nie dlatego, że wynikać może z oczywistych wahań rynku kapitałowego; nie jest pochodną normalnego ryzyka inwestycyjnego - ale została ukształtowana w sposób całkowicie niewiadomy, a zależny jedynie od samego Ubezpieczyciela. Z przedstawionych wyżej względów Sąd uznał, że w sytuacji, gdy warunki umowy tak dalece nie pozwalają na określenie wielkości świadczenia jednej z zobowiązanych stron, prowadzi to do tak dalekiego zniekształcenia stosunku obligacyjnego, że koliduje to z jego naturą. Warunki tych umów są sprzeczne z jakąkolwiek rozsądną interpretacją jakiegokolwiek stosunku zobowiązaniowego w kształcie nadanym mu przez nasze ustawodawstwo. Z tego powodu Sąd uznał te umowy za nieważne, na podstawie art. 353 1 k.c. w zw. z art. 58 k.c. Wobec tego, że powód świadczył na rzecz pozwanego ubezpieczyciela na podstawie umów, które okazały się ab initio nieważne (condictio sine causa), w sprawie znajduje zastosowanie przepis art. 405 k.c. w zw. z art. 410 § 1 k.c, zgodnie z którym w takim przypadku pozwany powinien zwrócić powodowi to, co od niego otrzymał - jest bowiem w tym zakresie bezpodstawnie wzbogacony. Condictio sine causa powstaje w sytuacji, w której spełnieniu świadczenia towarzyszyło dokonywanie czynności prawnej zobowiązującej, jednak zobowiązanie nigdy nie zaistniało, ponieważ, zgodnie z art. 410 § 2 k.c: ta „czynność prawna zobowiązująca do świadczenia była nieważna i nie stała się ważna po spełnieniu świadczenia". Przyczyną nieważności wskazanej czynności prawnej jest jej wadliwość albo niezachowanie formy, sprzeczność z prawem lub zasadami współżycia społecznego, powodujące zastosowanie art. 58 k.c, zastrzeżenie świadczenia niemożliwego; wynikać może także z przepisów szczególnych. Podstawę prawną roszczenia o zwrot świadczenia stanowią wtedy wskazane wyżej przepisy art. 405 w zw. z art. 410 § 2 k.c. i w tym stosunku obligacyjnym ma swoje źródło kondykcja sine causa, a nie w nieważnym stosunku umownym. Ogólne przesłanki bezpodstawnego wzbogacenia należy rozumieć specyficznie w przypadku nienależnego świadczenia. Sam fakt spełnienia nienależnego świadczenia uzasadnia roszczenie kondykcyjne. W takim też przypadku nie zachodzi potrzeba badania, czy i w jakim zakresie spełnione świadczenie wzbogaciło osobę, na rzecz której świadczenie zostało spełnione (accipiensa), jak również czy majątek spełniającego świadczenie (solvensa) uległ zmniejszeniu. Uzyskanie nienależnego świadczenia wypełnia bowiem przesłankę powstania wzbogacenia, a spełnienie tego świadczenia przesłankę zubożenia" (tak SN w wyroku z 24 listopada 2011 r., I CSK 66/11). Powtórzyć jednak trzeba to, co zostało już wskazane powyżej przy okazji omówienia abuzywnego charakteru postanowień o opłatach likwidacyjnych. Pozwany ubezpieczyciel jako profesjonalista na rynku ubezpieczeń musiał zdawać sobie sprawę z tego, że takie a nie inne skonstruowanie ubezpieczeń P. i P. (1)w sposób niedopuszczalny kształtuje jego świadczenie, zastrzega korzyści jedynie dla Ubezpieczyciela, ukrywa pod skomplikowanie brzmiącymi tautologiami metodę wyceny aktywów Funduszy, jednostek uczestnictwa i wartości rachunku ubezpieczonych, pod pozorem umów ubezpieczenia z elementem inwestycyjnym ubezpieczonego - przemyca w gruncie rzeczy sposób na bezpieczne inwestowanie własnych środków Ubezpieczyciela, gdzie pewne zyski z tych inwestycji pochodzą nie z inwestowania ich w rynek kapitałowy, ale z ukrytego pobierania tych zysków ze składek ubezpieczonych: przy pomocy opłat administracyjnych, przerachowania wartości rachunku w stosunku do wartości początkowej, spreadu na zakupie i zbyciu certyfikatów i obligacji, manipulowania algorytmem opartym na indeksie (...) i wreszcie opłat likwidacyjnych. Zdaniem Sądu opracowanie takiego produktu musiało być świadome i nacelowane na osiągnięcie zysków kosztem wpłat ubezpieczonych. Dlatego też Ubezpieczyciel powinien był zdawać sobie sprawę z nieważności tych umów i ich oszukańczego charakteru. To zaś oznacza, że od początku musiał liczyć się z obowiązkiem zwrotu wszystkich pieniędzy wpłaconych przez ubezpieczonych - w rozumieniu art. 409 in fine. Mając to wszystko na uwadze, Sąd uwzględnił powództwo w całości, na podstawie wskazanych wyżej przepisów. Na zasądzoną kwotę składają się: 571.896,- zł wpłacone łącznie przez powoda na P. plus 67.436,- zł wpłacone łącznie przez powoda na P. I. minus 62.703,42 zł wypłacone powodowi przez Ubezpieczyciela z P. i minus 4.654,48 zł wypłacone powodowi przez Ubezpieczyciela z P. (1) - razem daje to zasądzoną kwotę należności głównej 571.964,10 zł”. Podobnie wypowiedział się Sąd Rejonowy dla Łodzi-Śródmieścia w Łodzi w wyroku z dnia 7 grudnia 2015 roku (II C 608/15 – dostępny w Internecie), gdzie wskazano, że „przechodząc do merytorycznej oceny zasadności roszczenia powoda należy wskazać, że nie jest w pełni precyzyjnie zawarte w pozwie twierdzenie, jakoby strony procesu zawarły umowę (k. 7). Ś. rzecz biorąc, powód jako ubezpieczony złożył jednostronne oświadczenie woli o przystąpieniu w charakterze ubezpieczonego do grupowego ubezpieczenia na życie i dożycie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym wynikającego z umowy ubezpieczenia zawartej miedzy (...) Bank S.A. a pozwanym towarzystwem ubezpieczeniowym. Polskie prawo dopuszcza zawieranie umów ubezpieczenia na cudzy rachunek (art. 808 § 1 k.c.), tj. sytuację polegającą na tym, że umowa ubezpieczenia zawierana jest w interesie osoby innej niż ubezpieczający, a zatem w celu objęcia ochroną ubezpieczeniową dóbr osobistych lub majątku innej osoby niż ubezpieczający – przy czym ubezpieczony nie musi być imiennie wskazany w samej umowie ubezpieczenia. Stosownie do treści art. 808 § 2 k.c. roszczenie o zapłatę składki ubezpieczeniowej przysługuje ubezpieczycielowi wyłącznie w stosunku do ubezpieczającego. Dokonując oceny ważności wyżej opisanej umowy ubezpieczenia oraz złożonego przez powoda oświadczenia (deklaracji) o przystąpieniu do ubezpieczenia należy mieć na względzie, jako ogólną wskazówkę interpretacyjną, treść art. 76 Konstytucji, zgodnie z którą zadanie władz publicznych Rzeczypospolitej Polskiej (a zatem w szczególności sądów powszechnych) jest ochrona konsumentów przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Art. 76 Konstytucji jest wytyczną kierunkową dotyczącą obowiązku władz publicznych ochron konsumentów jako słabszych uczestników obrotu prawnego przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi silniejszych podmiotów (por. wyrok TK z dnia 29 maja 2001 roku, K 5/01, OTK nr 4 z 2001 roku, poz. 87). Przez nieuczciwe praktyki rynkowej należy rozumieć niedozwolone przez prawo i sprzeczne z dobrymi obyczajami środki i działania używane przez przedsiębiorców, które zagrażają lub naruszają interesy konsumentów (B. Banaszak, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Komentarz, Warszawa 2009, s. 386). Ustawodawca ma prawo definiowania i dookreślania pojęcia nieuczciwych praktyk rynkowych, jednakże w sytuacjach spornych ocena, czy w konkretnym przypadku doszło do nieuczciwych praktyk rynkowych, jest dokonywana przez sąd (wyrok TK z dnia 12 stycznia 2000 roku, P 11/98, OTK nr 1 z 2000 roku, poz. 3). Powód przez złożenie deklaracji o przystąpieniu do wyżej opisanego ubezpieczenia, wynikającego z umowy zawartej przez (...) Bank S.A. i pozwany zakład ubezpieczeń, stał się ubezpieczonym w rozumieniu przepisów K.c. oraz wyżej przywołanych postanowień o.w.u. Formalnie rzecz biorąc, powód nie był zobowiązany do uiszczania składek określonych w deklaracji o przystąpieniu do ubezpieczenia, jednakże brak terminowego uiszczania przez niego tychże składek rodził skutki określone w § 11 ust. 10 o.w.u. w zw. z § 10 ust. 1 pkt. 3 i § 10 ust. 3 o.w.u, tj. wygaśniecie ochrony ubezpieczeniowej i wypłatę tzw. wartości wykupu określonej w §18 o.w.u. , której wartość bynajmniej nie odpowiada sumie wpłaconych uprzednio przez ubezpieczonego składek (w szczególności – stosownie do tabeli, której kopia znajduje się na k. 56 akt sprawy – w razie wygaśnięcia ubezpieczenia w tzw. pierwszym roku polisowym powód miał otrzymać jedynie 8% wartości rachunków udziałów, w przypadku wygaśnięcia ubezpieczenia w drugim roku polisowym 15% tej wartości, etc.). Niesporne w niniejszej sprawie jest to, że w ramach rzeczywistego funkcjonowania wyżej opisanego produktu ubezpieczeniowego to ubezpieczeni pokrywali w całości składki przewidziane w umowie i ustalone w deklaracji o przystąpieniu do ubezpieczenia (por. pismo strony pozwanej k. 87 odwrót, punkt 11). Składek tych nie wpłacał za ubezpieczonych wyżej wskazany bank, który natomiast otrzymywał od pozwanego zakładu ubezpieczeń znacznej wysokości wynagrodzenie za świadczenie usługi polegającej na „dystrybucji” wyżej opisanego produktu ubezpieczeniowego. Powód po uiszczeniu pierwszej składki w wysokości 6750 zł oraz 17 składek bieżących (miesięcznych) w wysokości po 204 zł wystąpił o wypłacenie mu tzw. wartości wykupu, tj. w istocie zrezygnował z dalszego ubezpieczenia, jednakże wypłacono mu jedynie sumę 412,87 zł, co stanowi ok. 4% sumy wpłaconych przez powoda składek (412,87 : (...)). Wskazać należy, że w przypadku umów ubezpieczenia zawieranych na cudzy rachunek odrębnie można analizować ważność samej umowy oraz ważność i prawną skuteczność jednostronnego oświadczenia ubezpieczonego o wyrażeniu zgody na objęcie go danym ubezpieczeniem (tj. o przystąpieniu do ubezpieczenia). Zaznaczyć należy, że nieważność tego ostatniego oświadczenia skutkuje tym, że wszelkie świadczenia spełnione przez ubezpieczonego w celu uzyskania ochrony ubezpieczeniowej (tj. w celu otrzymania określonych świadczeń od zakładu ubezpieczeń) stają się świadczeniami nienależnymi w rozumieniu art. 410 § 2 k.c. Stosownie do treści art. 829 § 2 k.c. w umowie ubezpieczenia na życie zawartej na cudzy rachunek, odpowiedzialność ubezpieczyciela rozpoczyna się nie wcześniej niż następnego dnia po tym, gdy ubezpieczony oświadczył stronie wskazanej w umowie, że chce skorzystać z zastrzeżenia na jego rzecz ochrony ubezpieczeniowej. Oświadczenie powinno obejmować także wysokość sumy ubezpieczenia. Brak skutecznego prawnie oświadczenia ubezpieczonego wyrażającego wolę skorzystania z zastrzeżonej na jego rzecz ochrony ubezpieczeniowej oznacza, że umowa ubezpieczenia pozostanie w stosunku do tej osoby prawnie bezskuteczna, co oznacza, że osoba ta nie uzyska na jej podstawie ochrony ubezpieczeniowej. Wymóg określony w art. 829 § 2 zd. 2 k.c. stanowi ustawową przesłankę ważności czynności prawnej polegającej na złożeniu przez ubezpieczonego oświadczenia o woli skorzystania z ochrony ubezpieczeniowej. Niespełnienie tego wymogu, z uwagi na treść art. 58 § 1 k.c., oznacza bezwzględną nieważność tego rodzaju czynności prawnej. Stwierdzić wobec tego należy, że podniesiony przez powoda zarzut mówiący o tym, że złożone przez niego oświadczenie o przystąpieniu do ubezpieczenia nie zawiera określenia wysokości sumy ubezpieczenia i wobec tego jest bezskuteczne, musi zostać uznany za zasadny. Wskazać należy, że powód miał zamiar przystąpić w charakterze ubezpieczonego do wyżej opisanej umowy grupowego ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, a zatem konieczne było w tym celu spełnienie wymogów określonych w art. 829 § 2 k.c. Tego rodzaju oświadczenie powód złożył w formie pisemnej (k. 12), jednakże niewątpliwie nie zawiera ono wskazania sumy ubezpieczenia, choćby w sposób pośredni, tj. za pomocą wzoru pozwalającego na ustalenie wysokości tej sumy. Brak jest jakichkolwiek podstaw do przyjęcia, że sumą ubezpieczenia jest wysokość tzw. składki zainwestowanej wskazana w jednym z punktów deklaracji o przystąpieniu do ubezpieczenia. Zaznaczyć należy, że także strona pozwana nie była w stanie wskazać, w którym fragmencie swojego pisemnego oświadczenia o przystąpieniu do ubezpieczenia powód miałby określić wysokość sumy ubezpieczenia. W istocie, strona pozwana przyznała, że deklaracja złożona przez powoda takiej informacji nie zawiera („należy wskazać, że w przypadku ubezpieczeń na życie z (...) może nie być możliwe wskazanie sumy ubezpieczenia w stałej kwocie X” – k. 31). Dodać należy, że określenia wysokości sumy ubezpieczenia nie zawiera także wystawiony przez pozwane towarzystwo ubezpieczeń dla powoda certyfikat potwierdzający udzielenie ubezpieczenia (k. 74). Jak już wyżej wskazano, brak w oświadczeniu ubezpieczonego o przystąpieniu do ubezpieczenia na życie elementu, o którym mowa w art. 829 § 2 zd. 2 k.c., skutkuje – z uwagi na treść art. 58 § 1 k.c. – nieważnością tego oświadczenia oraz tym, że nie wywołuje ono jakichkolwiek skutków prawnych. Skutek ten następuje z mocy samego prawa i jest niezależny od jakichkolwiek późniejszych zachowań podmiotów prawa. Brak jest jakichkolwiek podstaw prawnych aby uznać, że wymóg określony w art. 829 § 2 zd. 2 k.c. miałby nie mieć zastosowania do jednej z kategorii umów ubezpieczenia na życie, jaką są umowy ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Umowy te zatem albo powinny być przez zakłady ubezpieczeń formułowane w taki sposób, aby było możliwe określenie z góry i w sposób jednoznaczny wysokości sumy ubezpieczenia, albo też nie powinny być zawierane z podmiotem ubezpieczającym innym niż sam ubezpieczony (tj. nie powinny przybierać postaci umów zawieranych na cudzy rachunek). Podkreślić należy, że wyżej przywołany wymóg wskazania sumy ubezpieczenia w oświadczeniu ubezpieczonego ma służyć ochronie ubezpieczonego przed przystąpieniem do ubezpieczenia, które jest dla niego niekorzystne lub którego warunki nie są dla niego zrozumiałe. Niewątpliwym jest, że tego rodzaju ochronny cel omawianego przepisu niewątpliwie znajduje zastosowanie w szczególności do umów tak złożonych i mogących rodzić dla ubezpieczonego tak nieoczekiwane skutki jako umowa opisana wyżej. Stąd też nie ma żadnych przesłanek natury prawnej, aby twierdzić, iż wymóg ustawowy wyraźnie określony w art. 829 § 2 zd. 2 k.c. nie miał zastosowania akurat do umowy wyżej opisanej. Skoro zatem w oświadczeniu powoda o przystąpieniu do ubezpieczenia suma ubezpieczenia nie została wskazana w jakikolwiek sposób (tj. ani kwotowo ani jakimkolwiek wzorem matematycznym pozwalającym ubezpieczonemu z góry obliczyć wysokość tej sumy), to oświadczenie to jest nieważne i nie rodzi jakichkolwiek skutków prawnych. To z kolei oznacza, że spełnione następnie przez powoda na rzecz pozwanego zakładu ubezpieczeń świadczenia pieniężne, tj. uiszczone składki, stanowiły świadczenia nienależne (art. 410 § 2 k.c.). Po pierwsze, ich spełnienie nastąpiło w wykonaniu nieważnej czynności prawnej. Po drugie, zamierzony cel świadczenia (tj. uzyskanie ochrony ubezpieczeniowej przez powoda) nie został osiągnięty, gdyż z uwagi na treść art. 829 § 2 k.c. i wadliwość wyżej przywołanego oświadczenia powoda o przystąpieniu do ubezpieczenia nie mógł zostać osiągnięty – skoro powód nie przystąpił skutecznie do ubezpieczenia, to nie mógł uzyskać ochrony ubezpieczeniowej ze strony pozwanego zakładu ubezpieczeń. Wyżej przywołana argumentacja co do zasady czyni zbędnym rozważanie, czy sama umowa ubezpieczenia zawarta miedzy (...) Bank S.A. a pozwanym zakładem ubezpieczeń również była dotknięta nieważnością – nawet, jeżeli umowa ta była ważna, to nieważne i prawnie nieskuteczne było oświadczenie powoda o przystąpieniu do tego ubezpieczenia. Nie mniej jednak zauważyć należy, że także wyżej przywołana umowa ubezpieczenia dotknięta została nieważnością. W pierwszej kolejności należy wskazać, że wbrew stanowisku strony pozwanej powód, chociaż nie jest stroną wyżej opisanej umowy, może podnosić zarzut jej nieważności i w oparciu o ten zarzut domagać się zwrotu nienależnych świadczeń spełnionych w intencji realizacji stosunku prawnego wynikającego z tej umowy. Nie istnieje żaden przepis prawa, czy to materialnego czy procesowego, który odbierałby powodowi prawo podnoszenia zarzutu nieważności wyżej wskazanej umowy. Dodać należy, że twierdzenie o nieważności danej umowy można formułować nie tylko w ramach powództwa o ustalenie nieważności umowy (art. 189 k.p.c.), lecz również jako podstawę powództwa o zwrot nienależnego świadczenia spełnionego na podstawie tej umowy – wówczas nie jest konieczne wskazanie jako pozwanych wszystkich stron umowy, lecz wystarczające i w pełni prawidłowe jest określenie jako pozwanego tej strony umowy, która otrzymała określone, nienależne świadczenia. Dopuszczalność zawierania umów ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym wynika z treści art. 13 ust 4 ustawy z dnia 22 maja 2003 r. o działalności ubezpieczeniowej (tekst jedn. Dz.U. poz. 1206 z 2015 roku). Brak jest zatem podstaw do tego, aby podzielić argumentację strony powodowej, jakoby wyżej opisana umowa w ogóle nie była umową ubezpieczenia. Argumentacja powoda dotycząca „braku elementu wzajemności” jest z kolei o tyle chybiona, że brak jest podstaw do przyjęcia, że umowa ubezpieczenia jest umową wzajemną w rozumieniu przepisów K.c. Analizując dalszą część argumentacji strony powodowej stwierdzić należy, że zawieranie przez banki umów ubezpieczenia na cudzy rachunek istotnie budzi wątpliwości co do zgodności z dyspozycją art. 6 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku Prawo bankowe (tekst jedn. Dz.U. z 2015 roku, poz. 128). Zawieranie tego rodzaju umów z pewnością nie stanowi żadnej z czynności bankowych, o jakich mowa w art. 5 Prawa bankowego. Z kolei art. 6 Prawa bankowego dopuszcza prowadzenie przez banki tylko enumeratywnie wyliczonych rodzajów działalności gospodarczej nie polegających na dokonywaniu czynności bankowych. Art. 6 Prawa bankowego określa, jakich czynności mogą dokonywać banki, a zatem pozwala wnioskować, że innych czynności banki dokonywać nie mogą, co stanowi ustawowe ograniczenie zasady swobody umów określonej w art. 353 1 k.c. (P. Machnikowski w: System prawa prywatnego. Tom 5. Prawo zobowiązań – część ogólna, red. E. Łętowska, Warszawa 2006, s. 477). Wątpliwości budzi to, czy zawieranie przez bank na cudzy rachunek umów ubezpieczenia (w szczególności na życie) należy do którejkolwiek z kategorii czynności, o jakich mowa w art. 6 Prawa bankowego. Można jednak – jak się wydaje – bronić poglądu, zgodnie z którym tego rodzaju działalność stanowi świadczenie „innych usług finansowych” w rozumieniu art. 6 ust. 1 pkt. 7 Prawa bankowego (por. P. Sury, Praktyka bancassurance a przepisy karne ustawy o pośrednictwie ubezpieczeniowym, Prokuratura i Prawo nr 10/2014, s. 110). Z pewnością nie można jednak wywodzić uprawnienia banku do prowadzenia takiej działalności, jak argumentował pozwany, z treści art. 808 k.c., bo wówczas należałoby konsekwentnie uznać, że bank może prowadzić także inne rodzaje działalności polegające na zawieraniu umów przewidzianych przepisami K.c., np. zajmować się odpłatnym świadczeniem usług przewozu lub spedycji. W tym miejscu należy jednak zauważyć, że wyżej przywołana umowa ubezpieczenia z dnia 29 lipca 2011 roku jest dotknięta wadą prawną z nieco innego powodu, a mianowicie z uwagi na to, że zachodzą podstawy do przyjęcia, że zawarto ją z naruszeniem lub obejściem przepisów ustawy z dnia 22 maja 2003 r. o pośrednictwie ubezpieczeniowym (tekst jedn. Dz.U. z 2014 roku, poz. 1450). Stosownie do treści art. 2 ust. 1 tej ustawy, pośrednictwo ubezpieczeniowe polega na wykonywaniu przez pośrednika za wynagrodzeniem czynności faktycznych lub czynności prawnych związanych z zawieraniem lub wykonywaniem umów ubezpieczenia. Art. 2 ust. 2 ustawy określa, że pośrednictwo ubezpieczeniowe jest wykonywane wyłącznie przez agentów ubezpieczeniowych lub brokerów ubezpieczeniowych. Wprawdzie, formalnie rzecz biorąc, (...) Bank S.A. zawarł wyżej przywołaną umowę ubezpieczenia w imieniu własnym (jako ubezpieczający działający na rachunek nieokreślonych imiennie innych osób, tj. ubezpieczonych), jednakże w istocie zawarcie tej umowy zmierzało do tego, aby wyżej wskazany bank działał jako swego rodzaju „dystrybutor” produktu ubezpieczeniowego oferowanego osobom trzecim przez pozwany zakład ubezpieczeń, co wynika zarówno z faktury na k. 61 i pisemnego oświadczenia na k. 62, jak i z zeznań świadka S. F. (k. 110). Dodać należy, że w przypadku powoda do złożenia (prawnie wadliwego) oświadczenia o przystąpieniu do ubezpieczenia doszło w jednostce wyżej wskazanego banku i niewątpliwie bank ten doprowadził do tego, że powód złożył tego rodzaju oświadczenie, o czym świadczy przyjęcie przez bank od pozwanego zakładu ubezpieczeń wynagrodzenia podanego w pisemnym oświadczeniu na k. 62 akt sprawy. Innymi słowy, (...) Bank S.A. w ramach wyżej przywołanej umowy formalnie był ubezpieczającym, natomiast w rzeczywistości nie uiszczał z własnych środków składek ubezpieczeniowych lecz jedynie wykonywał czynności faktyczne polegające na doprowadzeniu do przystępowania osób trzecich do ubezpieczenia oraz na przekazywaniu uiszczanych przez te osoby składek na rzecz pozwanego zakładu ubezpieczeń. Innymi słowy, w sensie ekonomicznym wyżej wskazany bank postępował jak pośrednik ubezpieczeniowy działający w interesie pozwanego zakładu ubezpieczeń, za co otrzymywał od pozwanego wynagrodzenie w znacznej wysokości. Tego rodzaju działalność banku, jeśli nawet formalnie nie naruszała wymogów określonych w przepisach ustawy o pośrednictwie ubezpieczeniowym, to stanowiła obejście tych przepisów i wobec tego dotknięta jest nieważnością na podstawie art. 58 § 1 k.c. Celem przepisów ustawy z dnia 22 maja 2003 r. o pośrednictwie ubezpieczeniowym jest to, aby działalność polegającą na pośrednictwie ubezpieczeniowym prowadziły wyłącznie podmioty posiadające status agenta ubezpieczeniowego lub dysponujące zezwoleniem na prowadzenie działalności brokerskiej (art. 2 ust. 2 ustawy o pośrednictwie ubezpieczeniowym), co w szczególności wynika z treści art. 47 ust.1 ustawy, który przewiduje odpowiedzialność karną za wykonywanie czynności agenta ubezpieczeniowego przez osoby do tego nieupoważnione (tj. niewpisane do rejestru agentów ubezpieczeniowych – art. 7 ust. 1 ustawy), jak również za prowadzenie działalności brokerskiej bez zezwolenia. Niewątpliwie sprzeczny z prawem i z celem wyżej przywołanej ustawy jest stan polegający na tym, że czynności polegające na pośrednictwie ubezpieczeniowym (tj. w szczególności na pozyskiwaniu klientów dla zakładów ubezpieczeń, wykonywaniu czynności przygotowawczych zmierzających do zawierania umów ubezpieczenia oraz uczestniczeniu w administrowaniu i wykonywaniu umów ubezpieczenia – art. 4 ustawy) realizują osoby, które nie spełniają wyżej określonych wymogów. W szczególności, zawarcie i wykonywanie przez (...) Bank S.A. i pozwany zakład ubezpieczeń umowy ubezpieczenia na rachunek nieokreślonych imiennie osób trzecich doprowadziło do sytuacji, w której skomplikowany produkt ubezpieczeniowy w postaci wyżej opisanego ubezpieczenia na życia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym oferowany był potencjalnym ubezpieczonym (w tym powodowi) przez pracowników banku, co do których brak jest podstaw do przyjęcia, że spełniali wymogi szczegółowo określone w art. 9 ustawy o pośrednictwie ubezpieczeniowym. Zaznaczyć należy, że wyżej przywołana umowa ubezpieczenia powinna zostać uznana za nieważną, nawet w razie zanegowania wyżej przywołanej argumentacji – z uwagi na inne względy natury prawnej. Zgodnie z treścią art. 353 1 k.c., strony zawierające umowę o charakterze obligacyjnym mogą ułożyć stosunek prawny według swojego uznania, byleby jego treść lub cel nie sprzeciwiały się właściwości (naturze) stosunku, ustawie ani zasadom współżycia społecznego. Wskazać zatem należy, że wyżej opisana umowa ubezpieczenia grupowego na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym narusza dyspozycję wyżej przywołanego przepisu, gdyż określa treść stosunku prawnego w sposób niezgodny z naturą (istotą) stosunku zobowiązaniowego oraz w sposób niezgodny z zasadami współżycia społecznego. Wyżej przywołana umowa przewidywała trzy rodzaje sytuacji skutkujących powstaniem po stronie ubezpieczonego lub wskazanego przez niego uposażonego (§ 20 o.w.u.) uprawnienia do otrzymania świadczenia pieniężnego od zakładu ubezpieczeń. Po pierwsze, wskazany przez ubezpieczonego uposażony miał prawo otrzymać, w przypadku śmierci ubezpieczonego w okresie ubezpieczenia, świadczenie określone w §16 ust. 1 o.w.u. jako wyższa z dwóch wartości, jakimi są wartość rachunku udziałów lub suma opłaconych składek. Po drugie, w przypadku dożycia przez uposażonego końca przewidzianego w deklaracji o przystąpieniu do ubezpieczenia okresu ubezpieczony miał otrzymać świadczenie określone w §16 ust. 2 o.w.u., tj. wartość rachunku udziałów pomniejszoną o opłaty szczegółowo opisane w tym punkcie o.w.u. Po trzecie, w przypadku rezygnacji z ubezpieczenia przed upływem okresu ubezpieczenia (określonego w deklaracji złożonej przez powoda na 15 lat) ubezpieczony miał otrzymać świadczenie określone w §18 ust. 4 o.w.u., tj. procentowo określoną część wartości rachunku udziałów pomniejszoną o opłaty szczegółowo opisane w tym punkcie o.w.u. Zaznaczyć należy, że w każdym z omawianych przypadków przesłanką służącą ustaleniu wysokości należnego ubezpieczonemu (lub wskazanemu przez niego uposażonemu) świadczenia pieniężnego była tzw. wartość rachunku udziałów określona w sposób bardzo ogólny w §2 pkt 41 o.w.u. jako iloczyn liczby udziałów jednostkowych przypadających na ubezpieczonego oraz wartości udziału jednostkowego na datę wyceny. O ile można przyjąć, że ubezpieczony mógł uzyskać (od ubezpieczającego lub ubezpieczyciela) informację o ilości przypisanych mu tzw. udziałów jednostkowych, to wartość udziału jednostkowego pozostawała uzależniona od wartości ubezpieczeniowego funduszu kapitałowego jako całości (§ 2 pkt 12 i 42 o.w.u.), przy czym o.w.u. nie określały sposobu ustalenia tej ostatniej wartości, odsyłając w tym zakresie od tzw. regulaminu funduszu (k. 55). Postanowienia tego regulaminu przewidują, że wartość udziału jednostkowego to iloraz wartości aktywów funduszu netto oraz liczby wszystkich udziałów jednostkowych (§2 ust. 1 regulaminu), a z kolei wartość aktywów netto to wartość aktywów funduszu pomniejszona o zobowiązania (§2 ust. 5). Sposób ustalenia wartości aktywów netto funduszu został jednak w opracowanym przez pozwany zakład ubezpieczeń regulaminie określony w sposób bardzo ogólnikowy (§4 ust. 1 regulaminu), poprzez wskazanie, że wartość ta jest ustalana „według wartości rynkowej” „z zachowaniem zasad ostrożnej wyceny” – bez wyraźnego wskazania, kto oraz w jaki dokładnie sposób miałby tej wyceny dokonywać. Z regulaminu wynika, że środki ubezpieczeniowego funduszu kapitałowego (tj. wydzielonej części aktywów należących do pozwanego towarzystwa ubezpieczeń) mają być inwestowane w obligacje emitowane przez N. Bank (...) (§4 ust. 2 regulaminu), tj. bank zagraniczny, niedziałający w Polsce, przy czym wypłata z tych obligacji „oparta jest na indeksie”, określonym w §2 ust. 3 regulaminu jako (...). Z §4 ust. 5 regulaminu wynika, że indeks ten został stworzony przez N. Bank, natomiast postanowienia regulaminu nie określają, w oparciu o jakie zobiektywizowane kryteria ustalane są wartości tego indeksu. Użyte w § 4 ust. 5 regulaminu stwierdzenie mówiące o tym, że „indeks (…) umożliwia zoptymalizowaną ekspozycję na polski i europejski rynek akcji poprzez efektywne połączenie inwestycji w (...) i Euro S. 50” posiada ograniczoną wartość semantyczną, tzn. jedynie w znikomym zakresie da się przypisać temu zwrotowi uchwytne znaczenie na gruncie słownika i gramatyki języka polskiego. Nie sposób bowiem w oparciu o wyżej przywołane zdanie (jak również o kontekst w postaci treści pozostałych punktów regulaminu) ustalić, komu indeks ten ma umożliwiać „ekspozycję”, co i przez kogo ma być „eksponowane”, na czym polegać ma „optymalizacja” tejże „ekspozycji”, co i przez kogo ma być inwestowane oraz na czym ma polegać efektywność „łączenia inwestycji w (...) i Euro S. 50”. W istocie treść § 4 ust. 5 regulaminu jest tak ogólnikowa i niedoprecyzowana, że o ile można próbować przypisać znaczenie poszczególnym użytym tam słowom, to zdanie zawarte w części regulaminu jako cała jednostka semantyczna nie posiada żadnego, dającego się ustalić obiektywnie znaczenia. Zdanie to nie pozwala w jakikolwiek sposób w jakimkolwiek momencie ustalić, przez kogo oraz za pomocą jakich obiektywnie uchwytnych danych rynkowych i operacji matematycznych ustalana będzie każdoczesna wartość indeksu, o jakim mowa w wyżej przywołanych postanowieniach regulaminu. Innymi słowy, postanowienia wyżej przywołanego regulaminu definiują pojęcie wartości aktywów netto funduszu za pomocą metody określanej jako ignotum per ignotum (nieznane przez nieznane). Jedyna informacja, jaką pośrednio da się wywieść z treści postanowień regulaminu jest taka, że wartość indeksu będzie ustalał N. Bank (...) (skoro to ten podmiot „stworzył” indeks, o którym mowa), jednakże nie wiadomo w oparciu o jakie dane, kryteria i metody matematyczne. Analiza treści wyżej przywołanego regulaminu prowadzi do wniosku, że wartość należnych ubezpieczonemu świadczeń na gruncie umowy ubezpieczenia, która jest przedmiotem rozważań, ustalana będzie nie w oparciu o jakiekolwiek, obiektywnie weryfikowalne i powszechnie dostępne dane rynkowe, lecz w sposób wynikający z nieujawnionych w umowie i o.w.u. metod, kryteriów i danych, którymi posłuży się w tym celu osoba nie będąca stroną umowy, tj. N. Bank (...). Z punktu widzenia stron umowy i podmiotu, w interesie którego umowa ta jest zawierana (tj. ubezpieczonego), oznacza to, że sposób ustalenia wysokości należnych ubezpieczonemu świadczeń pieniężnych uzależniony jest nie od jakichkolwiek obiektywnych kryteriów lecz od arbitralnej i opartej na niejawnych przesłankach decyzji osoby trzeciej, tj. N. Bank (...). W tym miejscu wskazać należy, że w doktrynie prawa cywilnego przyjmuje się, że sytuacji, kiedy oznaczenie świadczenia pozostawione zostało jednej ze stron stosunku prawnego, powinno być ono oparte na obiektywnej (tj. poddającej się weryfikacji) podstawie, a nie być pozostawione do swobodnego uznania strony - w przeciwnym razie zobowiązanie takie w większości przypadków będzie nieważne. Ten sam wymóg należy odnieść do sytuacji, w której treść świadczenia ma ustalić osoba trzecia. Bez ustalenia tego, jak dłużnik ma się zachować, a więc tego, co jest treścią świadczenia, zobowiązanie nie może istnieć. W momencie powstania zobowiązania treść świadczenia powinna być już określona albo co najmniej powinny być ustalone obiektywne kryteria pozwalające w sposób niezawodny ustalić treść świadczenia w terminie późniejszym (Z. Radwański, Prawo zobowiązań, Warszawa 1986, s. 44). Pozostawienie dłużnikowi dowolności w odniesieniu do określenia treści jego świadczenia oznaczałoby całkowity brak jego związania, co byłoby sprzeczne z naturą zobowiązania i stanowiłoby naruszenie art. 353 1 k.c. (T. Dybowski, A. Przyrzyńska w: System prawa prywatnego. Tom 5. Prawo zobowiązań – część ogólna, red. E. Łętowska, Warszawa 2006, s. 190). Do cech koniecznych każdego stosunku zobowiązaniowego należy zaliczyć to, że powinien on dawać stronom pewność co do przysługujących im praw i ciążących na nich obowiązków oraz nie stwarzać sytuacji, w których w tej kwestii jedna ze stron stosunku jest uzależniona od drugiej (R. Trzaskowski, Granice swobody kształtowania treści i celu umów obligacyjnych, Kraków 2005, s. 317 oraz P. Machnikowski w: System prawa prywatnego. Tom 5. Prawo zobowiązań – część ogólna, red. E. Łętowska, Warszawa 2006, s. 504). Z tych samych względów wykluczyć należy, jako sprzeczną z istotą (naturą, właściwością) stosunku zobowiązaniowego sytuację, w której ustalenie treści świadczenia należnego jednej ze stron tego stosunku uzależnione jest od arbitralnej lub opartej na całkowicie niejawnych (dla stron stosunku) przesłankach decyzji osoby trzeciej. W związku z powyższym, podzielić należy wyrażony w orzecznictwie sądów powszechnych w odniesieniu do analogicznych stanów faktycznych (por. wyrok SO w Poznaniu z dnia 29 października 2015 roku, sygn. akt XVIII C 847/15 dostępny na portalu orzeczeń SO w Poznaniu pod adresem http://orzeczenia.poznan.so.gov.pl/content/$ (...)_XVIII_C_ (...)_2015_Uz_2015-10-29_002 oraz wyrok SO w Warszawie z dnia 27 marca 2015 roku, sygn. akt III C 1453/13 dostępny na portalu orzeczeń SO w Warszawie pod adresem http://orzeczenia. (...).so.gov.pl/content/$ (...)_III_C_ (...)_2013_Uz_2015-03-27_001) pogląd, zgodnie z którym określenie świadczenia należnego ubezpieczonemu w sposób opisany powyżej skutkuje koniecznością uznania, że umowa ubezpieczenia nie odpowiada naturze (istocie, właściwości) stosunku obligacyjnego, gdyż nie pozwala nawet w przybliżeniu określić treści świadczenia. Podzielić należy wyrażony w uzasadnieniu wyżej przywołanego wyroku SO w Poznaniu pogląd, zgodnie z którym tego rodzaju model inwestycji oferowany przez niektóre towarzystwa ubezpieczeń ma charakter „wirtualny” (iluzoryczny), gdyż nie odwołuje się on w jakikolwiek uchwytny sposób do realnie istniejącego rynku aktywów finansowych. Zysk lub strata z obligacji, w które lokowane były środki ubezpieczonych na gruncie omawianego modelu inwestycyjnego, jest uzależniony od wartości indeksów bankowych tworzonych przez prywatne podmioty, których wartość z kolei jest uzależniona od czynników, które nie są jawne dla stron umowy i dla ubezpieczonych. Jak z kolei trafnie wskazano w uzasadnieniu wyżej przywołanego wyroku SO w Warszawie, w ubezpieczeniach opartych na omawianym tutaj modelu inwestycyjnym wysokość należnych ubezpieczonym świadczeń nie była ustalana na podstawie jakichkolwiek wartości rynkowych, ponieważ jednostki uczestnictwa w ubezpieczeniowym funduszu kapitałowym (jak również papiery wartościowe, w jakie inwestowano środki tego funduszu) nie były oferowane na publicznym rynku i nie były przedmiotem powszechnie dostępnego obrotu. Jak wynika z zeznań świadka S. F., obligacje, w które miano inwestować środki ubezpieczeniowego funduszu kapitałowego, były wyłącznie przedmiotem dwustronnych transakcji między zagranicznym bankiem będącym emitentem tych obligacji a pozwanym zakładem ubezpieczeń, przy czym nie sposób na podstawie umowy ubezpieczenia i o.w.u. ustalić, w oparciu o jakie kryteria miała być każdorazowo ustalana wartość (cena) tych obligacji. Omawiana tutaj umowa ubezpieczenia określała świadczenie ubezpieczyciela w taki sposób, że nie tylko nieznany był sposób jego wyliczenia, ale w dodatku w dużej mierze wysokość tego świadczenia zależała od arbitralnych decyzji osoby trzeciej (tj. N. Bank) lub ubezpieczyciela, na które ubezpieczony i ubezpieczający nie mieli wpływu ani nawet nie mieli o nich wiedzy. Z tego względu omawiana umowa jest sprzeczna z naturą (istotą) stosunku obligacyjnego i jako taka jest nieważna z uwagi na treść art. 353 1 k.c. w zw. z art. 58 § 1 k.c. Co więcej, omawiana wyżej umowa ubezpieczenia jest nieważna także jako sprzeczna z zasadami współżycia społecznego, gdyż jest skonstruowana w taki sposób, że całość ryzyka inwestycyjnego wynikającego z umowy zawartej przez dwa podmioty wyspecjalizowane w przeprowadzeniu operacji finansowych (tj. bank i zakład ubezpieczeń) przerzuca na będącego konsumentem (w rozumieniu art. 22 1 k.c.) ubezpieczonego. Zauważyć należy, że (...) Bank S.A. będący formalnie ubezpieczającym a w istocie podmiotem „dystrybującym” wyżej opisany produkt inwestycyjno-ubezpieczeniowy, otrzymał z tytułu doprowadzenia do tego, iż powód przystąpił do ubezpieczenia, wynagrodzenie od pozwanego zakładu ubezpieczeń w wysokości ponad 6270 zł (k. 62), a w skali całej tzw. subskrypcji prawie 6.400.000 zł (k. 61). Z kolei pozwany zakład ubezpieczeń z uwagi na treść ogólnych warunków ubezpieczenia również nie ponosi ryzyka inwestycyjnego, gdyż inwestuje środki wpłacane przez ubezpieczonych (tj. konsumentów przystępujących do ubezpieczenia) i otrzymuje świadczenia w postaci opłaty administracyjnej i wliczonej w nią tzw. opłaty za ryzyko (§ 14 o.w.u. oraz tabela opłat – k. 56 akt sprawy), jak również uprawnienie do zatrzymania szczegółowo określonej w tabeli opłat (k. 56) części składek wpłaconych przez ubezpieczonego, jeżeli przed czasem zrezygnuje on z dalszego udziału w ubezpieczeniu. Żadne z tych świadczeń zastrzeżonych dla ubezpieczyciela nie jest w jakimkolwiek stopniu uzależnione od ryzyka inwestycyjnego, a wysokość tych świadczeń – w przeciwieństwie do świadczenia należnego ubezpieczonemu – jest z góry ściśle określona. Jak już wyżej wskazano, całość ryzyka inwestycyjnego zostaje przerzucona na ubezpieczonego będącego konsumentem i (w sensie ekonomicznym) nabywcą wyżej opisanego produktu ubezpieczeniowego. Omawiany produkt inwestycyjny jest skonstruowany w taki sposób, że ubezpieczyciel – nawet w razie zajścia zdarzeń uzasadniających wypłatę świadczeń z tytułu śmierci ubezpieczonego lub dożycia przez niego końca okresu ubezpieczenia – będzie zobligowany do wypłaty co najwyżej równowartości już uiszczonych przez ubezpieczonego składek lub sumy odpowiadającej wartości przypisanych temu ubezpieczonemu jednostek funduszu kapitałowego, która to wartość zależy od ryzyka inwestycyjnego wynikającego z inwestowania środków należących do ubezpieczonego. W omawianej kwestii należy w całości podzielić argumentację przedstawioną w uzasadnieniu wyroku SO w Warszawie w sprawie III C 1453/13. W przypadku "zwykłych" polis inwestycyjnych, pieniądze ubezpieczonych są inwestowane w fundusze inwestycyjne akcji czy obligacji notowanych na rynku regulowanym, czyli w papiery wartościowe dostępne w obrocie giełdowym i posiadające rzeczywistą wartość rynkową. Trafne i znajdujące zastosowanie także do produktu ubezpieczeniowego omawianego w niniejszej sprawie są sformułowane w wyżej przywołanym uzasadnieniu uwagi, zgodnie z którymi produkt oferowany powodowi na podstawie wyżej opisanej umowy ubezpieczenia ma zupełnie inny charakter niż „zwykłe” polisy inwestycyjne, gdyż polega na inwestowaniu środków pieniężnych ubezpieczonego w funduszu o charakterze – potocznie mówiąc – „wirtualnym” a nie rynkowym, gdyż nie są to fundusze nabywające i sprzedające powszechnie dostępne i notowane na publicznych rynkach akcje lub obligacje. W funduszach tworzonych dla potrzeb omawianych produktów ubezpieczeniowych (tzw. polisolokat strukturyzowanych) lokowane są wyłącznie obligacje emitowane przez prywatne podmioty, a przy tym są to tego rodzaju obligacje, z których zysk nie jest uzależniony od notowań na powszechnie dostępnych rynkach finansowych lecz od wartości indeksów bankowych ustalanych w utajniony sposób przez podmiot zewnętrzny (tj. bank zagraniczny emitujące dane obligacje). Niezależnie od tego, czy wartość tego – ustalanego w niejawny sposób – indeksu wynika z tzw. ryzyka inwestycyjnego czy po prostu z arbitralnej decyzji podmiotu tworzącego dany indeks, to przerzucanie całości ryzyka związanego ze zmianą wartości tego indeksu na ubezpieczonego będącego konsumentem przez profesjonalne podmioty będące stronami umowy ubezpieczenia (tj. bank i zakład ubezpieczeń), które gwarantują sobie zysk z tego rodzaju umowy, jest z pewnością nieuczciwą praktyką rynkową, która nie może zostać zaakceptowana w państwie prawa. Dodatkową, również nieuczciwą praktyką rynkową zastosowaną w wyżej opisanym produkcie ubezpieczeniowym było drastyczne ograniczenie tzw. wartości wykupu w przypadku przedterminowej rezygnacji przez ubezpieczonego z dalszego wpłacania składek i bycia objętym ubezpieczeniem (por. tabela na k. 56 akt sprawy). W przypadku rezygnacji przez ubezpieczonego z dalszego ubezpieczenia w tak zwanym drugim roku polisowym powód otrzymywał zwrot jedynie 15% przypisanej mu tzw. wartości rachunku udziałów w ubezpieczeniowym funduszu kapitałowym, co oznacza, że z tytułu swego rodzaju kary umownej tracił pozostałą część należnego mu świadczenia (niezależnie od tego, że wartość tego świadczenia była ustalana w wyżej omówiony, niejawny i arbitralny sposób). Sąd rozpoznający sprawę niniejszą w tej kwestii w pełni podziela pogląd wyrażony w wyroku Sądu Najwyższego z dnia z dnia 18 grudnia 2013 r. (I CSK 149/13, OSNC nr 10 z 2014 roku, poz. 103), zgodnie z którym postanowienie ogólnych warunków umowy ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, przewidujące, że w razie wypowiedzenia umowy przez ubezpieczającego przed upływem 10 lat od daty zawarcia umowy, ubezpieczyciel pobiera tzw. opłatę likwidacyjną powodującą utratę wszystkich lub znacznej części zgromadzonych na rachunku ubezpieczającego środków finansowych, rażąco i w sposób niezgodny z zasadami współżycia społecznego narusza interesy konsumenta Jedynie tytułem ilustracji należy wskazać na to, że efektem zainwestowania przez powoda należących do niego środków pieniężnych w tak skonstruowany produkt ubezpieczeniowy było to, że po około półtora roku i wpłacaniu składek w łącznej wysokości wynoszącej 10.218 zł wartość jednostek udziału w ubezpieczeniowym funduszu kapitałowym przypisanych powodowi wynosiła 3432,21 zł (tabela na k. 60: wartość wykupu wypłacona klientowi 412,87 zł + wartość rachunku umorzona w związku z wykupem 3019,34 zł), tj. stanowiła ok. 1/3 sumy wpłaconych składek. Z tej, i tak już niewielkiej sumy, potrącono powodowi kwotę 3019,34 zł z tytułu umorzenia części wartości wykupu na skutek przedterminowego rozwiązania umowy ubezpieczenia – w efekcie wypłacono powodowi sumę 412,87 zł, tj. ok. 4% wpłaconych przez niego składek. W związku z powyższym, wyżej opisaną umowę ubezpieczenia oraz oświadczenie powoda o przystąpieniu do tego ubezpieczenia uznać należy za nieważne i niewywołujące skutków prawnych. Z tego względu sumy wpłacone przez powoda na rzecz pozwanego z tytułu składek ubezpieczeniowych stanowią świadczenie nienależne, podlegające zwrotowi na podstawie art. 405 k.c. w zw. z art. 410 § 1 k.c. Skoro powód wpłacił na rzecz pozwanego składki w łącznej wysokości 10.218 zł, natomiast otrzymał ich zwrot jedynie w wysokości 412,87 zł, zasądzeniu na rzecz powoda podlega suma 9805,13 zł. Dodać należy, że pozwany w niniejszej sprawie nie wykazał, aby zużył tak uzyskane od powoda świadczenia w taki sposób, że nie jest już wzbogacony (art. 409 k.c.). Niezależnie od powyższego zauważyć należy, iż pozwany zakład ubezpieczeń, jako podmiot, który skonstruował i wprowadził na rynek tak wysoce wadliwy produkt ubezpieczeniowy, od początku powinien był liczyć się z obowiązkiem zwrotu kwot wpłacanych przez ubezpieczonych. Żaden przepis prawa nie określa terminu zwrotu nienależnego świadczenia, wobec czego stosownie do treści art. 455 k.c. świadczenie takie powinno zostać zwrócone niezwłocznie po wezwaniu do jego zwrotu skierowanym do osoby, która otrzymała takie świadczenie. Powód nie wykazał, aby przed złożeniem pozwu w niniejszej sprawie kierował do pozwanego wezwanie do zwrotu określonej kwotowo sumy pieniężnej, wobec czego należało uznać, że pierwszym wezwaniem tego rodzaju było doręczenie stronie pozwanej odpisu pozwu, co nastąpiło w dniu 1 czerwca 2015 roku (k. 64). Wobec tego, od dnia następnego powodowi przysługują na podstawie art. 481 § 1 i 2 k.c. odsetki ustawowe od kwoty należności głównej. W pozostałym zakresie roszczenie powoda o zapłatę odsetek podlega oddaleniu”. W razie pytań zapraszam do kontaktu. Sprawy o tzw. "błąd lekarski" czy po prostu zdarzenie medyczne są sprawami bardzo skomplikowanymi. Jest to przede wszystkim spowodowane faktem, że lekarz czy inna osoba udzielająca świadczenia zdrowotnego, a w konsekwencji placówka lecznicza odpowiada na zasadzie zawinienia, przez co rozumieć należy brak staranności wymaganej u specjalisty danego rodzaju przy uwzględnieniu wiedzy w dacie zdarzenia. Oznacza to, że dla przesądzenia, czy doszło do błędu po stronie lekarza, konieczne jest sięgnięcie do wiedzy specjalistycznej lekarskiej - prześledzenie całości postępowania z pacjentem i weryfikacja poprawności tego postępowania. Nie zawsze wystąpienie niepożądanego zjawiska zdrowotnego jednoznaczne jest z istnieniem odpowiedzialności - może się zdarzyć tak, że pewne czynności lekarza, usprawiedliwione wiedzą medyczną powodować będą negatywne skutki zdrowotne, których nie dało się przewidzieć i których nie można było ominąć (przykładowo bardzo często poważne operacje wiążą się z możliwością znacznego poprawienia stanu zdrowia, ale jednocześnie mogą powodować niemożliwe do wykluczenia ryzyko negatywnych następstw, które mogą lub nie muszą wystąpić pomimo wykonania zabiegu zgodnie z najwyższą starannością). W takiej sytuacji, odpowiedzialności nie będzie (co oczywiście jest kwestią całkowicie niezależną od odpowiedzialności za naruszenie prawa pacjenta - prawa do świadomego wyrażenia zgody na zabieg ze świadomością możliwych korzyści, ale również prawdopodobieństwa niepożądanych następstw). Innymi rzecz słowy, o odpowiedzialności może być wyłącznie mowa wtedy, kiedy da się postawić zarzut personelowi, że postąpił obiektywnie niewłaściwe w danym przypadku - niezgodnie z wiedzą medyczną. Samo powstanie szkody w postaci pogorszenia zdrowia pacjenta (przykładowo zarażenia gronkowcem złocistym MRSA) lub nawet jego zgonu nie przesądza, że zachodzi odpowiedzialność. Z tego względu, czasami zdarza się, że nawet w sprawach, które w zamyśle Poszkodowanego wydawałyby się oczywiste, nie ma odpowiedzialności. Kwestia zawinienia - odpowiedzialności za niepożądane skutki zdrowotne usług lekarskich powinna być przedmiotem szczegółowych ustaleń w postępowaniu, przez lekarzy lub innych specjalistów o odpowiedniej wiedzy. Kolejnym ważnym aspektem spraw o zdarzenia medyczne jest ustalenie związku przyczynowego między zdarzeniem medycznym a szkodą. Jest to konieczna przesłanka powstania odpowiedzialności finansowej. Innymi słowy, trzeba wykazać, że negatywne następstwa zdrowotne są spowodowane przez błąd w sztuce, co jak pokazuje praktyka bywa często utrudnione. W takim wypadku jednak sądy często sięgają po dowód “prima facie”, która to zasada nakazuje poszkodowanemu pacjentowi jedynie uprawdopodobnienie, że doszło do powstania szkody w związku z błędem lekarskim. W takim wypadku to placówka lecznicza zobowiązana jest do daleko idącej inicjatywy dowodowej w celu wykazania, że brak jest takiego związku. Problematyczne w takich sprawach jest również określenie zakresu odpowiedzialności względem Poszkodowanego, który wynikać będzie z doniosłości szkód w zdrowiu, które zgodnie z regułami postępowania pozostają do oceny biegłych lekarzy. Bardzo często jest to kwestia skomplikowana, gdzie pewne następstwa mogą ale nie muszą pojawić się w przyszłości. Niejednokrotnie również problemem może być ustalenie wpływu zdarzenia medycznego na dalszy stan zdrowia pacjenta, zwłaszcza gdy doszło do zdarzenia medycznego w czasie udzielenia pomocy w walce z innym schorzeniem - problematyczne może być wyraźne oddzielenie wpływu na stan zdrowia pacjenta leczonej choroby oraz powstałego zdarzenia medycznego. Z powyższych względów, często, niestety, dochodzenie sprawiedliwości w tego rodzaju sprawach może wiązać się z dość sporymi wydatkami związanymi z wydawaniem opinii biegłych lekarzy. Przygotować się zatem należy, że postępowanie takie co do zasady i w zależności od wyboru postępowania musi wiązać się z wydatkami (w postępowaniu sądowym istnieje możliwość zwolnienia strony od obowiązku ponoszenia kosztów). Istotne jest jednak, że w obecnym stanie prawnym istnieje wiele dróg dochodzenia sprawiedliwości związanej ze zdarzeniem medycznym. Rolą profesjonalnego pełnomocnika osoby poszkodowanej jest taki dobór drogi dochodzenia odszkodowania, żeby w sposób optymalny zapewniała ochronę interesu poszkodowanego oraz nie narażała go na niepotrzebne koszty. Bardzo częstym przypadkiem zdarzenia medycznego jest zarażenie pacjenta gronkowcem złocistym.
Gronkowiec złocisty to bakteria występująca w jamie nosowo-gardłowej oraz na skórze ludzi i zwierząt. Zakażenie gronkowcem może prowadzić do: wymiotów, biegunki, spadku ciśnienia krwi, wstrząsu, a nawet śmierci. Zakażenie tą bakterią może również mocno komplikować proces leczenia w przypadku operacji złamań czy innych narządów wewnętrznych. Obecność tej bakterii w szpitalach oraz ciągła walka z nią doprowadziła do powstania szczepów tej bakterii, które odporne są na większość antybiotyków - co w sposób poważny utrudnia leczenie zakażeń. Tego rodzaju gronkowca złocistego, odpornego na większość antybiotyków określa się bakterią szpitalną. W grupie podwyższonego ryzyka zakażenia tą bakterią są przede wszystkim pacjenci, którzy przechodzą zabiegi chirurgiczne. W szpitalu możne dojść do zakażenia zarówno bakterią nie odporną na antybiotyki jak i bakterią szpitalną. Tak jak zostało to wspomniane wyżej, nie zawsze zakażenie tą bakterią musi oznaczać błąd po stronie personelu szpitala. Wszystko zależy od okoliczności sprawy - może się okazać, że doszło do zakażenia bakterią występująca poza szpitalami, nie odporną na większość antybiotyków i wówczas utrudnione jest udowodnienie, że do zakażenia doszło podczas pobytu w placówce leczniczej. Mniej wątpliwości budzi jednak sytuacja zakażenia bakterią typowo szpitalną, odporną na antybiotyki. Niezwykle problematyczne jest również niejednokrotnie ustalenie gdzie doszło do zakażenia, jeżeli pacjent w krótkim czasie miał kilka zabiegów w różnych placówkach medycznych. Zdarzyć się również może, że pacjent ulega zakażeniu poza szpitalem. Bardzo istotnym czynnikiem w tego rodzaju sprawach jest odstęp czasowy pomiędzy pobytem w placówce leczniczej a stwierdzeniem zakażenia. Im większy okres mija od czasu opuszczenia szpitala do czasu stwierdzenia zakażenia, tym mniejsza szansa, że doszło do niego w związku z przebytymi zabiegami. Niezwykle skomplikowaną kwestią jest również ocenienie w jakim stopniu zakażenie bakterią wpłynęło na stan zdrowia i jakiego leczenia wymagało co w gruncie rzeczy będzie wpływać na wysokość należnych świadczeń. Dla przykładu jak wygląda procedowanie w sprawie tego rodzaju przed sądem, wskazać można na uzasadnienie wyroku Sądu Rejonowego w Legnicy z dnia 17 października 2016 roku (I C 365/16), gdzie wskazano co następuje: “W dniu 4 grudnia 2011 r. powód A. C. został przyjęty na Oddział (...) Urazowo – Ortopedycznej Wojewódzkiego Szpitala (...) w L. z rozpoznaniem złamania dwukostkowego podudzia lewego. Powód przebywał na w/w Oddziale w okresie od 4 grudnia 2011 r. do 6 grudnia 2011 r. Wykonano w tym czasie u niego zabieg otwartej repozycji i stabilizacji metodą A-O i drutem K. z unieruchomieniem w gipsie podudziowo-stopowym. Zalecono zmianę opatrunków co 3 dni i usunięcie szwów po 14 dniach od zabiegu. W dniu 19 grudnia 2011 r. zanotowano w dokumentacji Przychodni (...): „Rany pooperacyjne zagojone-usunięto szwy”. W dniu 17 stycznia 2012 r. powód otrzymał skierowanie do szpitala na oddział urazowo – ortopedyczny celem wykonania planowego zabiegu operacyjnego usunięcia zespolenia (śruby metalowej). Zabieg ten wykonano w Wojewódzkim Szpitalu (...) w L. w dniu 20 stycznia 2012 r. w znieczuleniu miejscowym 1 % L.. Tego samego dnia powód został wypisany do domu z zaleceniem ambulatoryjnych zmian opatrunków oraz zdjęcia szwów za 2 tygodnie. Wizyta poszpitalna w poradni ortopedycznej nastąpiła 3 lutego 2012 r. Usunięto wówczas część szwów, wystawiono receptę na antybiotyk C.. Następna wizyta w dniu 8 lutego 2012 r. wykazała istnienie obrzęku, co skutkowało pobraniem materiału na posiew. W dniu 13 lutego 2012 r. rana była sącząca się, otwarta, w posiewie z dnia 9 lutego 2012 r. wyhodowano gronkowca złocistego (S. aureus) wrażliwego na C., B., Gentamycynę. Na kolejnej wizycie w dniu 20 lutego 2012 r. zmieniono opatrunek, odnotowano poprawę stanu miejscowego, zalecono stosowanie A.. Podczas wizyty w dniu 1 marca 2012 r. zanotowano, że gojenie przebiega prawidłowo, a w dniu 15 marca 2012 r., że rana pozostawała bez wysięku. Dlatego zalecono odstawienie antybiotyku oraz rehabilitację, wykonano rtg stawu skokowego, które wykazało prawidłowe ustawienie metalu, nie stwierdzono bolesności kostki przyśrodkowej. W czasie pobytu powoda w Szpitalu w L. na Oddziale Urazowo - Ortopedycznym nie zanotowano zakażeń gronkowcem u innych chorych. W 2011 r. i 2012 r. w Wojewódzkim Szpitalu (...) w L. obowiązywały procedury dotyczące m.in. higieny rąk w warunkach szpitalnych, procedur okołooperacyjnych, izolacji chorych, inne. Był sporządzony raport roczny o zakażeniach zakładowych za rok 2011 i 2012, co jest zgodne z Rozporządzeniem Ministra Zdrowia z dnia 23 grudnia 2011 r. Przeprowadzane także były szkolenia zapobiegające zakażeniom szpitalnym. Natomiast w szpitalu nie obowiązywała i nadal nie obowiązuje wykonywanie rutynowych badań mikrobiologicznych w celu np. wykrywania nosicielstwa gronkowca złocistego u pacjentów przed zabiegiem operacyjnym w związku z czym nie ma opracowanych procedur na ten temat. Badania mikrobiologiczne materiału biologicznego chorego, każdorazowo indywidualnie zleca lekarz na podstawie wskazań klinicznych, co jest zgodne z rekomendacjami zalecanymi przez Konsultanta Krajowego w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej. Od ok. początku 2015 r. indywidualną decyzją ordynatora oddziału urazowo – ortopedycznego każdy przyjmowany do oddziału chory ma wykonywane badanie mikrobiologiczne w kierunku nosicielstwa drobnoustrojów chorobotwórczych (wymazy z nosa i gardła). W dokumencie „Karta monitorowania miejsca operowanego” (k.15) brak następujących danych: brak imienia, nazwiska pacjenta, daty zabiegu i rodzaju zabiegu, określenia rodzaju rany jaka była operowana, jaki antybiotyk został zastosowany. Pismem z dnia 21 stycznia 2013 r. powód przez pełnomocnika zgłosił w (...) S.A. szkodę osobową w związku z pobytem w Szpitalu (...) w L. w dniach 4-6 grudnia 2011 r., domagając się wypłaty kwoty bezspornej 20 000 zł. Strona pozwana odmówiła przyjęcia odpowiedzialności za zakażenie powoda gronkowcem. Przebyty u powoda proces ropny był powierzchowny, nie doprowadził do najczęściej spotykanego w takich okolicznościach powikłania jakim jest zapalenie kości z długo utrzymującą się przetoką ropną. Leczenie tego powikłania było prawidłowe, od początku powód miała wdrożoną antybiotykoterapię wcelowaną według posiewu. Przedłużone o kilka tygodni leczenie w wyniku stanu ropnego rany po usunięciu jednej ze śrub nie spowodowało ujemnych skutków dla powoda w sensie końcowego efektu pooperacyjnego. Nie stwierdzono u powoda uszczerbku na zdrowiu w związku z przedłużonym gojeniem się rany po usunięciu śruby więzozrostu piszczelowo-strzałkowego czyli w związku z zakażeniem gronkowcem. Sąd zważył, co następuje: Powództwo zasługiwało na uwzględnienie w części. Odpowiedzialność strony pozwanej oparta jest na treści art. 822 k.c. i wynika z niekwestionowanego faktu udzielania przez (...) S.A. w W. ochrony ubezpieczeniowej Wojewódzkiemu Szpitalowi (...) w L. w latach 2011 – 2012 r. Placówka medyczna odpowiada za szkodę wyrządzoną wskutek zakażenia pacjenta według ogólnych zasad prawa cywilnego. Jest to odpowiedzialność na zasadzie winy. Przepis art. 415 k.c. stanowi, że kto z winy swojej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia. Zatem podstawowym obowiązkiem poszkodowanego na zasadzie art. 6 k.c. jest udowodnienie: a) faktu istnienia związku przyczynowego między pobytem w szpitalu i dokonywanymi tam zabiegami a zachorowaniem, b) winy, c) szkody/krzywdy. W doktrynie i orzecznictwie powszechnie akceptuje się ułatwienia procesowe dla poszkodowanego, wynikające z tego, że nie można stawiać powodowi nierealnego wymogu ścisłego udowodnienia, jakimi drogami infekcja przedostała się do organizmu. Dlatego też w takiej sytuacji, jeżeli strona pozwana twierdzi, iż mimo ustalonego stanu rzeczy infekcja pochodzi z innych źródeł, ciężar dowodu przesuwa się z powoda na pozwanego. W efekcie przy ustaleniu związku przyczynowego pomiędzy pobytem powoda w szpitalu a zachorowaniem poprzestaje się na ustaleniu odpowiednio wysokiego stopnia prawdopodobieństwa. Rzeczą strony pozwanej (obowiązkiem procesowym) jest osłabianie wspomnianego prawdopodobieństwa – przede wszystkim przez dowodzenie, że zaistniały inne prawdopodobne przyczyny infekcji, względnie, że konkretne warunki w jakich – według twierdzeń poszkodowanego – doszło do zarażenia, wykluczały taką możliwość. Niejednokrotnie ustalenia Sądu w omawianym zakresie opierają się na domniemaniach faktycznych na podstawie art. 231 k.p.c. i na dowodzie prima facie, które strona pozwana może obalić przeciwdowodem (wyrok SN z 17 kwietnia 2007 r., IV CSK 429/06, Lex nr 274129). Przenosząc to co powiedziano na grunt niniejszej sprawy należy zauważyć, że uprawnione jest ustalenie, że do zakażenia powoda A. C. mogło dojść w trakcie pobytu w szpitalu w L.. W ocenie Sądu wskazuje na to ustalona chronologia zdarzeń, tj. ścisły związek czasowy pomiędzy udzielaną powodowi pomocą medyczną a stwierdzonym zakażeniem. Fundamentalne znaczenie ma bowiem to, że w okresie od 4 grudnia 2011 r. (data pierwszej operacji) do 8 lutego 2012 r. (kiedy stwierdzono pierwsze objawy zakażenia w postaci obrzęku i pobrano materiał do badań) powód kilkakrotnie przebywał w szpitalu (na oddziale, w przychodni przyszpitalnej, gabinecie zabiegowym) oraz był poddawany różnym zabiegom leczniczym, w tym zmianie opatrunków. Zaordynowany w stosunku do powoda w dniu 8 lutego 201 r. posiew z rany dał wynik pozytywny. W ocenie Sądu miejsce pojawienia się stanu zapalnego, to że rana po pierwszym zabiegu wykonanym w dniu 4 grudnia 2011 r. była wygojona (świadczy o tym zapis w historii choroby Poradni Urazowo – Ortopedycznej z dnia 19 grudnia 2011 r., gdzie zanotowano: “Rany pooperacyjne zagojone – usunięto szwy”, k. 43 odwrót), a pierwsze objawy wskazujące na możliwość zakażenia (nieprawidłowe gojenie się rany) pojawiły się 19 dni po drugim zabiegu operacyjnego usunięcia zespolenia (zabieg miał miejsce 20 stycznia 2012 r.), nadto to, że zmiana opatrunków w okresie pomiędzy 20 stycznia 2012 r. a 8 lutego 2012 r. odbywała się również w szpitalu w L., uprawniały do ustalenia, że do zakażenia powoda mogło dojść w trakcie pobytu powoda w szpitalu w L. w związku z zabiegiem w dniu 20 stycznia 2012 r., czego strona pozwana skutecznie nie obaliła. Na gruncie niniejszej sprawy nie zostały wykazane żadne okoliczności, które podważałaby prawdopodobieństwo, że do zarażenia powoda doszło w trakcie innych zabiegów lub okoliczności. Zgodnie z definicją legalną zamieszczoną w art. 2 pkt 33 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi – zakażeniem szpitalnym jest zakażenie, które wystąpiło w związku z udzieleniem świadczeń zdrowotnych, w przypadku gdy choroba: a) nie pozostawała w momencie udzielania świadczeń zdrowotnych w okresie wylęgania albo b) wystąpiła po udzieleniu świadczeń zdrowotnych, w okresie nie dłuższym niż najdłuższy okres jej wylęgania. Według opinii uzupełniającej biegłej mikrobiologa B. S. z dnia 24 kwietnia 2015 r., która w tym zakresie oparła się na kryteriach opracowanych przez Zespół (...) powołanych przez (...) Centrum (...), za zakażenie szpitalne uznaje się zakażenie, które nastąpiło po 72 godzinach od chwili przyjęcia do szpitala. Najbardziej typowymi zakażeniami pooperacyjnymi są zakażenia powierzchowne ran po nacięciu chirurgicznym, w których infekcja pojawia się do 30 dni. W efekcie biegła uznała, że cechy zakażenia szpitalnego można przypisać zakażeniu się powoda w momencie usuwania śruby zespalającej, co miało miejsce 20 stycznia 2012 r., gdyż do wystąpienia objawów, tj. do 8 lutego 2012 r. upłynęło 19 dni. W ocenie Sądu powyższy wniosek jest przekonujący, logiczny, znajduje oparcie w wyżej zacytowanej definicji zakażenia szpitalnego oraz czasookresie jaki upłynął od operacji z dnia 20 stycznia 2012 r. do dnia pobrania materiału na posiew. O tym, że przed drugim zabiegiem powód nie był zakażony świadczy to, że rana pooperacyjna po zabiegu z 4 grudnia 2011 r. goiła się bez powikłań. Wskazuje na to zapis w dokumentacji medycznej z 19 grudnia 2011 r. oraz ponowne skierowanie powoda na planowy zabieg usunięcia zespolenia i wykonanie tego zabiegu w dniu 20 styczni 2012 r. bez jakichkolwiek wątpliwości co do stanu zdrowia powoda, w tym występowania u niego objawów zakażenia mikrobiologicznego. Pobranie materiału do badania przy przyjęciu do szpitala w postaci wymazu z garda lub nosa pozwoliłoby potwierdzić endogenny charakter zakażenia (pochodzący od pacjenta). Nie mniej jednak, jak wynika to z opinii biegłej B. S., żadna współczesna definicja zakażenia szpitalnego nie wymaga by było ono zakażeniem egzogennym (pochodzącym spoza ciała pacjenta). Jest to zatem kwestia drugorzędna przy ustalaniu czy do zakażenia szpitalnego doszło. Natomiast zaopatrzenie się przez szpital w badanie na obecność bakterii gronkowca u powoda przed przyjęciem do szpitala niewątpliwie pozwoliłoby szpitalowi na obalenie domniemania faktycznego, iż do zakażenia doszło w szpitalu. Takiego dowodu jednak pozwany nie dostarczył, gdyż jak wynika z dokumentów przedłożonych przez szpital oraz z zeznań świadka A. D. w latach 2011 – 2012 badanie takie nie było przeprowadzane rutynowo, nie obowiązywały w tym temacie żadne procedury. Sytuacja taka, jeśli chodzi o oddział urazowo – ortopedyczny, zmieniła się dopiero na początku 2015 r., kiedy to decyzją indywidualną ordynatora standardowo wprowadzono tego rodzaju badanie. Oczywiście z uwagi na brak obowiązku prowadzenia tego rodzaju badań nie można czynić szpitalowi zarzutu bezprawnego działania, nie mniej jednak tego rodzaju badanie niewątpliwo ułatwiłoby szpitalowi pozycję procesową w procesie o zadośćuczynienie za zakażenie szpitalne. Mając powyższe na uwadze, Sąd ocenił stopień prawdopodobieństwa zakażenia powoda w szpitalu w L.jako na tyle wysoki by przyjąć odpowiedzialność strony pozwanej za to zakażenie. Przechodząc do kwestii winy należy zauważyć, że na gruncie odpowiedzialności placówki medycznej za zakażenie szpitalne funkcjonuje koncepcja tzw. winy organizacyjnej. Dotyczy to stwierdzenia po stronie tej placówki zaniedbań o charakterze organizacyjnym, prowadzących do powstania szkody. W szczególności w grę może wchodzić niewłaściwy stan sanitarny, używanie niewysterylizowanego sprzętu, brak odpowiedniej izolacji chorych zakaźnie, itd. Zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego szpital jest zobowiązany do zapewnienia pacjentowi bezpieczeństwa pobytu. Zakres tego obowiązku zależy zaś od rodzaju zakładu leczniczego i stanu zdrowia pacjenta. Obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa pobytu w szpitalu polega także na ochronie pacjenta przed spowodowaniem u niego innej choroby. Przyczynami zakażeń są najczęściej: nieprzestrzeganie przez personel medyczny zasad bezpieczeństwa i higieny, niedostateczna sterylizacja i dezynfekcja sprzętu medycznego, nienależyty nadzór epidemiologiczny, zły stan leczniczy i sanitarny pomieszczeń szpitalnych. „Obowiązkiem całego personelu strony pozwanej jest dołożenie należytej staranności w leczeniu każdego pacjenta. Konstrukcja ta pozwala zerwać personalną więź między działaniem lub zaniechaniem prowadzącym do powstania szkody a zarzutem niewłaściwego zachowania się, poprzestając, na ustaleniu, że niewątpliwie zawinił organ lub któryś z pracowników pozwanego. Tym samym wina zostaje odniesiona do dostrzeżonych wadliwości w działaniu zespołu ludzi lub funkcjonowaniu określonej struktury organizacyjnej. Przypisanie takiej winy wymaga, zatem określenia standardu poprawnego działania takiej struktury, który będzie miernikiem staranności, jakiej należy wymagać stosownie do art. 355 k.c. i porównaniu z tym standardem działań, które rzeczywiście miały miejsce. W rozpoznawanej sprawie oczywistym jest, iż poprawnie funkcjonująca placówka służby zdrowia winna tak zorganizować swą pracę i zapewnić takie środki, by zminimalizować ryzyko zakażenia pacjentów. Obowiązek podejmowania takich działań wynika z przepisu art. 11 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi (Dz. U. z 2008 r. Nr 234, poz. 1570 w brzmieniu obowiązującym na dzień przeprowadzenia zabiegu). Kierownicy zakładów opieki zdrowotnej oraz inne osoby udzielające świadczeń zdrowotnych są obowiązani do podejmowania działań zapobiegających szerzeniu się zakażeń i chorób zakaźnych przez ocenę ryzyka wystąpienia zakażenia związanego z wykonywaniem świadczeń zdrowotnych; monitorowanie czynników alarmowych i zakażeń związanych z udzielaniem świadczeń zdrowotnych w zakresie wykonywanych świadczeń; opracowanie, wdrożenie i nadzór nad procedurami zapobiegającymi zakażeniom i chorobom zakaźnym związanym z udzielaniem świadczeń zdrowotnych, stosowanie środków ochrony indywidualnej i zbiorowej w celu zapobieżenia przeniesieniu na inne osoby biologicznych czynników chorobotwórczych; wykonywanie badań laboratoryjnych oraz analizę lokalnej sytuacji epidemiologicznej w celu optymalizacji profilaktyki, prowadzenie kontroli wewnętrznej w zakresie realizacji tych działań” (tak wyrok SA w Gdańsku z dnia 17 maja 2013 r., sygn.. akt V ACa 274/13). Mając powyższe na uwadze, a także wnioski wypływające z opinii mikrobiologicznej, należy zauważyć, że podczas hospitalizacji A. C. w (...) w L. zrobiona wiele aby nie doszło do zakażania rany pooperacyjnej S.aureus (...). Nie sposób jednak przyjąć, by na gruncie niniejszej sprawy szpital w sposób właściwy wywiązał się z ciążących na nim obowiązków w zakresie zapewnienia pacjentowi bezpieczeństwa pobytu. Zauważyć bowiem należy, że pomimo dostarczenia ostatecznie przez interwenienta ubocznego wszystkich obligatoryjnych procedur medycznych, nie było one jednak do końca właściwie przestrzegane, o czym świadczy między innymi niesystematycznie i nieprzejrzyście wypełniana dokumentacja medyczna. Według biegłej nieprawidłowości w prowadzeniu dokumentacji medycznej dotyczą „Karty monitorowania miejsca operowanego”, gdzie brak jest takich danych jak: imię, nazwisko pacjenta, data zabiegu i rodzaj zabiegu, określenie rodzaju rany jaka była operowana, nie wpisanie jaki antybiotyk został zastosowany. Zdaniem biegłej taki dokument potwierdziłby, iż rana pooperacyjna od początku goiła się prawidłowo. Nadto, wg biegłej, braki w dokumentacji świadczą o tym, że rana nie była obserwowana codziennie i nie wiadomo czy codziennie zmieniano opatrunki. Opinia mikrobiologiczna jest przekonująca w zakresie w jakim akcentuje, że całkowite wyeliminowanie zakażeń szpitalnych nie jest możliwe, nie mniej jednak wprowadzenie programu nadzoru nad zakażeniami, świadomość istnienia zakażeń, ich następstw oraz wiedza o ich przyczynach, czynnikach etiologicznych i objawach klinicznych, jak również ścisłe przestrzeganie obowiązujących procedur może zmniejszyć do minimum wystąpienie zakażeń w szpitalach. Ostatnią przesłanką odpowiedzialności deliktowej placówki medycznej jest krzywda rozumiana jako całokształt cierpień fizycznych i psychicznych towarzyszących zakażeniu szpitalnemu. Podstawę żądania zadośćuczynienia stanowi art. 445 k.c. Zgodnie z § 1 tego artykułu sąd może przyznać poszkodowanemu odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę „w wypadkach przewidzianych w artykule poprzedzającym”. Wypadki, o których mowa w artykule Poprzedzającym, tj. w art. 444 k.c., to uszkodzenie ciała lub wywołanie rozstroju zdrowia. Przepis o zadośćuczynieniu może mieć zatem zastosowanie w przypadku szkód wyrządzonych przy leczeniu, w szczególności przy zakażeniu pacjenta chorobą, co jest już równoznaczne z wywołaniem u niego rozstroju zdrowia. W ocenie Sądu, w realiach rozpoznawanej sprawy, krzywda powoda A. C. wyraża się w tym, że powód został zarażony bakterią gronkowca złocistego, co już samo w sobie jest wywołaniem rozstroju zdrowia. W konsekwencji był narażony na większą ilość wizyt lekarskich i pielęgniarskich, musiał zażywać antybiotyki, był poddawany zabiegom mającym na celu oczyszczenie rany. Powyższemu towarzyszył dyskomfort, niepokój o własny stan zdrowia, niepewność co do rokowań na przyszłość, obawa o to by nie doszło do powikłań. Niewątpliwy jest negatywny wpływ zakażenia na goje się rany. Zabieg usunięcia śruby miał miejsce 20 stycznia 2012 r., a dopiero w dniu 15 marca 2012 r. stwierdzono brak wysięku z rany i zalecono odstawienie antybiotyku. Skoro po zabiegu z 4 grudnia 2011 r. rana była wygojona już 19 grudnia 2011 r., a więc po ok. 2 tygodniach, to należy uznać, że proces gojenia w przypadku rany po drugim zabiegu wydłużył się o ok. 1,5 miesiąca. Niemniej jednak dla oceny rozmiaru krzywdy fundamentalne znaczenie winna mieść opinia lekarska chirurga –ortopedy i neurologa, która zlecona została na okoliczność uszczerbku na zdrowiu powoda oraz rokowań na przyszłość. Ewidentnie dotyczyła zatem wyłącznie istnienia i rozmiaru krzywdy (rozstroju zdrowia), a nie związku przyczynowego pomiędzy zakażeniem a pobytem w szpitalu. Temu ostatniemu celowi służyła opinia mikrobiologiczna, stąd pomiędzy zakresami przedmiotowymi w/w opinii brak tego rodzaju związku, który pociągałaby za sobą konieczność konfrontowania biegłych z uwagi na sprzeczne, wzajemnie wykluczające się wnioski opinii. W efekcie, Sąd oddalił wniosek powoda z dnia 12 lutego 2015 r., powtórzony w pismach z dnia 20 maja 2015 r. oraz 4 kwietnia 2016 r. oraz wniosek interwenienta ubocznego z dnia 29 marca 2016 r. Oceniając rozmiar krzywdy powoda Sąd miała na uwadze, że biegli sądowi lekarze rozpoznali u powoda stan po usunięciu śruby z więzozrostu piszczelowo – strzałkowego powikłany powierzchownym procesem ropnym. Nie stwierdzili uszczerbku na zdrowiu w związku z przedłużonym gojeniem się rany czyli w związku z gronkowcem złocistym. Proces ropny nie doprowadził do typowych powikłań jak zapalenie kości z długo utrzymującą się przetoka ropną. Również leczenie powikłania było prawidłowe, powód miał od początku wdrożoną antybiotykoterapię wycelowaną wg posiewu. Przedłużone o kilka tygodni leczenie w wyniku stanu ropnego rany po usunięciu jednej ze śrub nie spowodowało ujemnych skutków dla powoda w sensie końcowego efektu pooperacyjnego. W tych okolicznościach za adekwatną pieniężną rekompensatę cierpień psychicznych i fizycznych Sąd uznał kwotę 5 000 zł, która w ocenie Sądu wypełnia wskazania orzecznictwa co do tego, że zadośćuczynienie winno być utrzymane w rozsądnych granicach, powinno uwzględniać przeciętny poziom życia w społeczeństwie, a jednocześnie mieć wymierną wartość, która uwzględnia, że naruszenia doznało zdrowie ludzkie jako dobro osobiste o szczególnej wartości i doniosłości”. W razie wszelkich pytań proszę o kontakt. Ustawa o ochronie praw pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta stanowi źródło wielu dyrektyw postępowania, które powinny być egzekwowane w kontaktach z pacjentami. Ustawa ta wprowadza liczne prawa pacjenta, które określić należy jako fundamentalne, podstawowe - przykładowo prawo do świadczeń zdrowotnych, do informacji o stanie zdrowia, prawo do zachowania w tajemnicy szczegółów dotyczących stanu zdrowia pacjenta, prawo do świadomej zgody na otrzymanie świadczenia zdrowotnego, prawo do poszanowania intymności i godności. W praktyce placówek leczniczych z pewnością zdarzają się również sytuacje niecodzienne, kiedy wyjątkowość pacjenta nakazuje traktowanie go w sposób odbiegający od procedur i standardów. Dotyczyć to może w szczególności pacjentów o określonych przekonaniach religijnych, takich jak świadkowie Jehowy. Świadkowie Jehowy to trzeci pod względem wielkości związek wyznaniowy w Polsce. Liczbę jego członków określa się na powyżej 100 000 osób w kraju (wskazuje się nawet na 250 000 osób). Religia ta jest dość rygorystyczna w pewnych aspektach. Nie wchodząc w szczegóły, za świętą uznają krew jako podtrzymującą i symbolizującą życie danej istoty, co do obchodzenia się z którą wyraźne wskazówki zawiera Pismo Święte. Uznają nakaz co do powstrzymywania się od krwi. Z tego powodu wybierają metody leczenia, które nie wymagają transfuzji krwi.Kliknij tutaj, aby edytować. Przed ciekawym zagadnieniem stanął Sąd Najwyższy w sprawie III CK 155/05.
W sprawie tej ustalono, że w dniu 18 sierpnia 2004 r. uczestniczka Bogusława Ł. uległa wypadkowi komunikacyjnemu, w wyniku którego utraciła przytomność, a stan zdrowia powstały na skutek urazów wymagał przetoczenia krwi i preparatów krwiopochodnych. Z pisemnego oświadczenia znalezionego przy uczestniczce, sporządzonego w dniu 6 stycznia 2004 r., zatytułowanego ,,Oświadczenie dla służby zdrowia - żadnej krwi" wynikało, że ,,bez względu na okoliczności" nie zgadza się na ,,żadną formę transfuzji krwi", nawet gdyby w ocenie lekarza ich użycie było konieczna do ratowania zdrowia i życia. Jednocześnie uczestniczka oświadczyła, że przyjmie środki niekrwiopochodne zwiększające ilość osocza, leki tamujące krwawienie oraz środki pobudzające produkcję czerwonych krwinek, oraz że zgadza się na inne metody leczenia alternatywnego ,,bez podawania krwi". Uczestniczka wyjaśniła również w tym oświadczeniu, że jest Świadkiem Jehowy, chce być posłuszna nakazom Biblii, z których jeden brzmi: ,,Powstrzymujcie się (...) od krwi". Dodała, że ma 43 lata i przestrzega tego przykazania od siedmiu lat. W wypadku zginął mąż uczestniczki, w związku z czym Sąd Rejonowy w Węgrowie, działając z urzędu - na skutek informacji o stanie zdrowia pacjentki, udzielonej przez Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w W. - postanowieniem z dnia 19 sierpnia 2004 r. zezwolił na wykonanie czynności medycznych obejmujących przetoczenie krwi i jej preparatów, celem ratowania jej życia. W kontekście tych ustaleń faktycznych, Sąd Najwyższy wskazał, że “postanowienie Sądu Rejonowego w Węgrowie dnia 19 sierpnia 2004 r., działającego jako sąd opiekuńczy, dotyczyło wydania zgody na wykonanie świadczeń zdrowotnych w sytuacji, w której porozumienie się z pacjentką (uczestniczką) było ze względu na stan jej świadomości niemożliwe, a planowany zabieg (przetoczenie krwi) takiej zgody wymagał. Podstawą rozstrzygnięcia Sądu pierwszej instancji, udzielającego zgody, był początkowo art. 24 k.r.o., a następnie - po sprostowaniu motywów dokonanym w ,,uzupełnieniu uzasadnienia" - art. 32 ust. 2 ustawy o zawodzie lekarza. W wyniku udzielenia tej zgody zabieg został wykonany, jednak uczestniczka, działając wespół z synem uczestnikiem Bogusławem Ł., zakwestionowała orzeczenie Sądu Rejonowego oraz legalność przeprowadzonego zabiegu. W tej sytuacji teza Sądu Okręgowego, że orzekanie w sprawie stało się zbędne tylko z powodu poprawy stanu zdrowia uczestniczki, niewymagającego stosowania w chwili rozpoznawania apelacji jakichkolwiek zabiegów związanych z przetaczaniem krwi, jest oczywiście bezzasadna. Jest jasne, że stan zdrowia uczestniczki w chwili orzekania przez Sąd drugiej instancji nie mógł mieć żadnego retrospektywnego znaczenia dla oceny prawidłowości orzeczenia Sądu Rejonowego. Tym samym teza Sądu Okręgowego koliduje z podstawowym celem postępowania apelacyjnego, jakim jest kontrola zaskarżonego orzeczenia przez ponowne - w granicach zaskarżenia - rozpoznanie sprawy, przy uwzględnieniu postawionych w apelacji zarzutów formalnych oraz po zbadaniu prawidłowości zastosowania prawa materialnego (por. np. postanowienie Sądu Najwyższego z dnia 4 października 2002 r., III CZP 62/02, OSNC 2004, nr 1, poz. 7). W tej sytuacji zatem, uchylając zaskarżone postanowienie i bezzasadnie umarzając postępowanie, Sąd drugiej instancji nie tylko - z naruszeniem art. 176 ust. 1 w związku z art. 78 Konstytucji - pozbawił uczestniczkę kontroli instancyjnej dotyczącego jej orzeczenia, ale także odmówił jej ochrony sądowej, gdyż poddany przez nią pod osąd wypadek naruszenia jej wolności osobistej oraz integralności cielesnej pozostał bez merytorycznego rozpoznania (art. 45 ust. 1 Konstytucji; por. uchwałę Sądu Najwyższego z dnia 6 lutego 1996 r., III CZP 6/96, OSNC 1996, nr 7- 8, poz. 95). Uwagi Sądu Okręgowego uszedł przy tym fakt, że w demokratycznym państwie prawnym wolność jest chroniona w sposób szczególny, w tym także wolność życia prywatnego oraz autonomia dokonywanych wyborów. Wolność jest także jedną z fundamentalnych zasad współczesnej doktryny praw człowieka (por. art. 17 ust. 1 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, Dz.U. z 1977 r. Nr 38, poz. 167, oraz art. 8 Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, Dz.U. z 1992 r. Nr 85, poz. 427), w związku z czym również Konstytucja powierza ją specjalnej opiece państwa, zapewniając każdemu wolność i nietykalność osobistą oraz chroniąc życie prywatne, rodzinne, cześć, dobre imię oraz prawo o decydowaniu o swoim życiu osobistym (art. 41 ust. 1 i art. 47 Konstytucji). Jednym z przejawów autonomii jednostki i swobody dokonywanych przez nią wyborów jest prawo do decydowania o samym sobie, w tym do wyboru metody leczenia. Refleksem tego prawa jest instytucja zgody na wykonanie zabiegu medycznego, stanowiąca jedną z przesłanek legalności czynności leczniczych. Z tego względu ustawa o zawodzie lekarza przewiduje, że lekarz może przeprowadzić badanie lub udzielić innych świadczeń zdrowotnych, z zastrzeżeniem wyjątków przewidzianych w ustawie, po wyrażeniu zgody pacjenta (art. 32 ust. 1). Problem udzielania zgody jest normowany również przez ustawę z dnia z dnia 19 sierpnia 1994 r. o ochronie zdrowia psychicznego (Dz.U. Nr 111, poz. 535 ze zm.) oraz ustawę z dnia 26 października 1995 r. o pobieraniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów (Dz.U. Nr 138, poz. 682 ze zm.), natomiast z kodeksu karnego wynika, że zabieg leczniczy wykonany bez zgody pacjenta stanowi występek ścigany na wniosek pokrzywdzonego (art. 192). Zgodę pacjenta - jako czynnik sankcjonujący moralnie postępowanie diagnostyczne, lecznicze i zapobiegawcze - przewiduje także kodeks etyki lekarskiej (art. 15 ust. 1). Obowiązujące w Polsce unormowania dotyczące zgody pacjenta lub jej braku - mimo klimatu prawnego sprzyjającego uszanowaniu woli pacjenta - nie dotyczą bezpośrednio oświadczeń składanych pro futuro, choć podobne regulacje istnieją już w wielu krajach (Patiententestament, testament de vie, living will, advanced directives). Chodzi o przypadki oświadczeń woli pacjenta wyrażanych na wypadek utraty przytomności, polegających na określeniu przez pacjenta (tzw. pacjenta potencjalnego) woli dotyczącej postępowania lekarza wobec niego w sytuacjach leczniczych, które mogą zaistnieć w przyszłości. Niniejsza sprawa świadczy o tym, że oświadczenia takie składane są również w Polsce, co jest zrozumiałe także dlatego, iż nie sposób formułować jakiegokolwiek zakazu ich składania; z punktu widzenia prawa cywilnego są one klasycznymi oświadczeniami woli, materializującymi skorzystanie z przysługującego człowiekowi (pacjentowi) prawa wyboru (art. 60 i nast. k.c.). Zasada poszanowania autonomii pacjenta nakazuje respektowanie jego woli, niezależnie od motywów (konfesyjnych, ideologicznych, zdrowotnych itp.), toteż należy przyjąć, że brak zgody pacjenta na określony zabieg (rodzaj zabiegów) jest dla lekarza wiążący i znosi odpowiedzialność karną lub cywilną, natomiast w wypadku wykonania zabiegu - delegalizuje go. W piśmiennictwie podkreśla się, że sprzeciw pacjenta powinien być uwzględniany w szczególności wtedy, gdy został uzewnętrzniony w sposób wyraźny i jednoznaczny, ze świadomością dokonanego wyboru i przyjętych preferencji, zwłaszcza gdy związek czasowy między oświadczeniem a zabiegiem jest dostatecznie ścisły. Stanowisko takie znajduje potwierdzenie w Konwencji o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowań biologii i medycyny (Konwencji o prawach człowieka i biomedycynie), podpisanej w Oviedo w dniu 4 kwietnia 1997 r. (,,Prawo i Medycyna" 1999, nr 3, s. 140), która wprawdzie nie została jeszcze ratyfikowana, niemniej może stanowić istotną wskazówkę interpretacyjną. Zgodnie z art. 9 tej Konwencji, ,,należy brać pod uwagę wcześniej wyrażone życzenia osoby zainteresowanej co do interwencji medycznej, jeżeli w chwili jej przeprowadzenia nie jest ona w stanie wyrazić swej woli". Oczywiście, za stanowiskiem tym przemawiają również argumenty konstytucyjne, wywodzone z art. 41 ust. 1 i 47, a zwłaszcza z art. 31 ust. 2, zabraniającego zmuszać kogokolwiek do czynienia tego, czego mu prawo nie nakazuje. Należy mieć na względzie, że - pominąwszy przypadki szczegółowo i wyczerpująco unormowane (np. art. 118 k.k.w., ustawa z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, jedn. tekst: Dz.U. z 2002 r. Nr 147, poz. 1231 ze zm., ustawa z dnia 29 lipca 2005 r. o przeciwdziałaniu narkomanii, Dz.U. Nr 179, poz. 1485 albo ustawa z dnia 6 września 2001 r. o chorobach zakaźnych i zakażeniach, Dz.U. Nr 126, poz. 1384 ze zm.) - prawo nie nakazuje pacjentowi poddawać się interwencji medycznej, a lekarzowi pokonywać oporu pacjenta albo przez wykonywanie czynności, na które zgody nie wyraził lub którym się sprzeciwił, albo przez występowanie do sądu, aby taki sprzeciw pozbawić mocy. Warto zwrócić uwagę także na art. 19 ust. 1 pkt 2 i art. 22 ust. 1 pkt 2 i ust. 3 ustawy z dnia 30 sierpnia 1991 r. o zakładach opieki zdrowotnej (Dz.U. Nr 91, poz. 408 ze zm.), które wyraźnie przewidują prawo pacjenta do odmowy poddania się określonemu zabiegowi medycznemu, a także prawo żądania wypisania ze szpitala niezależnie od stanu swego zdrowia; lekarz nie może odmówić wypisania ani wystąpić do sądu opiekuńczego, aby zneutralizować wolę pacjenta, choćby jego stan wymagał dalszego leczenia szpitalnego. Problem sprzeciwu na wykonanie zabiegu leczniczego pro futuro występuje szczególnie ostro - co ilustruje także niniejsza sprawa - w wypadku oświadczeń składanych przez członków ,,Strażnicy", Towarzystwa Biblijnego i Traktatowego, Związku Świadków Jehowy, którzy ze względów religijnych odmawiają poddania się zabiegowi transfuzji krwi, godząc się - a nawet apelując o to - na stosowanie, w razie konieczności ratowania zdrowia lub życia, odpowiednich substytutów, środków niekrwiopochodnych, zwiększających ilość osocza, tamujących krwawienie i pobudzających produkcję czerwonych krwinek. Problem ten jest dostrzegany w literaturze prawniczej i medycznej, a także w praktyce lekarskiej, o czym świadczą liczne wypowiedzi naukowe oraz specjalne programy medyczne, przygotowywane przez szpitale i stowarzyszenia lekarskie (np. ,,Stanowisko w sprawie postępowania anestezjologa wobec pacjenta Świadka Jehowy" Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii podjęte w 2000 r. - ,,Anestezjologia i Intensywna Terapia" 2000, nr 32, s. 273). Powszechnie, z powołaniem się na konstytucyjną gwarancję wolności, przyjmuje się, że oświadczenie Świadka Jehowy, będącego osobą pełnoletnią i zdolną w pełni do czynności prawnych, musi być respektowane, a lekarze powinni być przygotowani na stosowanie alternatywnych metod leczenia. Decyzja pacjenta może być - w ocenie lekarza - niesłuszna, niemniej zasada poszanowania jego woli, wpisana także w deontologię zawodu lekarza (np. art. 15 i 16 kodeksu etyki lekarskiej), nakazuje ją uszanować. W konsekwencji należy wyrazić pogląd, że oświadczenie pacjenta wyrażone na wypadek utraty przytomności, określające wolę dotyczącą postępowania lekarza w stosunku do niego w sytuacjach leczniczych, które mogą zaistnieć w przyszłości, jest dla lekarza - jeżeli zostało złożone w sposób wyraźny, jednoznaczny i nie budzi innych wątpliwości - wiążące. Zważywszy, że oświadczenie takie stanowi zgodę lub jej antonimię, wystarczające jest zachowanie formy wymaganej dla wyrażenia zgody, przewidzianej w art. 32 ust. 7 i art. 34 ust. 3 ustawy o zawodzie lekarza. Wszystkie te aspekty rozpoznawanej sprawy uszły uwagi Sądu Okręgowego, niezależnie od faktu, że naruszenie art. 35 i 32 ust. 2 ustawy o zawodzie lekarza, które w stanie faktycznym w ogóle nie mogły mieć zastosowania, zostały powołane błędnie”. Z wyrokiem tym należy się zgodzić. Niewątpliwie, ustawa o ochronie praw pacjenta jako podstawową dyrektywę przyjmuje takie postępowanie lekarza, który ma obowiązek uzyskać zgodę pacjenta na dokonanie jakichkolwiek świadczeń zdrowotnych. Jest to obok prawa do świadczeń zdrowotnych jedno z najistotniejszych praw pacjenta. Podobne wnioski wypływają z ustawy o wykonywaniu zawodu lekarza. Prawo do bycia poddanym świadczeniu zdrowotnemu jedynie za zgodą pacjenta jest prawem nadrzędnym co do zasady nad prawem do życia czy zdrowia pacjenta. Jeżeli pacjent odmawia przyjęcia świadczenia medycznego, nawet w sytuacji, kiedy brak takiego świadczenia wywołać może jego zgon, lekarz nie ma prawa interweniować. W przypadku ewidentnego braku zgody, lekarz nie poniesie konsekwencji zaniechania świadczenia zdrowotnego. Żadna ze wspomnianych ustaw nie precyzuje wprost kwestii czy brak zgody można wyrazić na przyszłość, bez ograniczenia terminu - innymi słowy czy można z góry wskazać, że nie zgadza się na pewnego rodzaju świadczenia. Ustawa wskazuje jedynie, że pewne świadczenia medyczne wymagają zgody pisemnej - na zasadzie wyjątku. Moim zdaniem brak jest jakichkolwiek przeciwwskazań, żeby tak jak Sąd Najwyższy uznać, że jak najbardziej można w drodze pisemnej oświadczyć z góry, że pacjent nie zgadza się na otrzymanie pewnej kategorii świadczeń medycznych. Oświadczenie to jednak będzie skuteczne jedynie wtedy, jeżeli pacjent zapewni, że oświadczenie to dotrze do lekarza do momentu podjęcia zabiegu medycznego. Wystarczającym środkiem zapewniającym dotarcie takiej informacji moim zdaniem jest noszenie stosownego oświadczenia w portfelu przy dokumentach lub powierzenie takiego oświadczenia w formie pisemnej najbliższym członkom rodziny (do tych środków najczęściej uciekają się świadkowie Jehowy). Takie pisemne oświadczenie odnalezione przy pacjencie lub przekazane przez rodzinę, wyłącza zastosowanie art. 33 ustawy o wykonywaniu zawodu lekarza, który w pewnych wypadkach umożliwia przeprowadzenie zabiegu leczniczego bez zgody pacjenta. W praktyce lekarskiej powstać mogą jednak doniosłe problemy związane z tą regułą. Jak pokazuje doświadczenie życiowe, nie zawsze sytuacje braku zgody są klarowne w sytuacjach, kiedy stan zdrowotny pacjenta uniemożliwia porozumienie z nim. Czasami również informacje uzyskane od rodziny mogą być sprzeczne lub budzić usprawiedliwione wątpliwości. Przykładowo, pacjent może wymagać nagłej interwencji w celu ratowania życia, natomiast rodzina pod wpływem szoku z jednej strony wskazuje na brak zgody na zabieg, a z drugiej inni członkowie rodziny negują tą okoliczność w obawie o życie bliskiego. Często również poza informacjami ustnymi od rodziny brak może być wiarygodnego, pisemnego dowodu na brak zgody na określone świadczenia medyczne. Zawsze, kiedy lekarz ma wątpliwości, powinien w pierwszej kolejności kierować się ochroną zdrowia i życia pacjenta. Nie zawsze decyzja ta musi okazać się później słuszna, jednak konsekwencje naruszenie prawa pacjenta do prawa odmowy poddania się zabiegowi są daleko mniej dotkliwe niż odpowiedzialność za nie udzielenie świadczenia zdrowotnego wbrew obowiązkowi, na skutek czego dochodzi do zgonu lub poważnego naruszenia zdrowia pacjenta. Wybór w takiej sytuacji zatem z perspektywy lekarza powinien być pragmatyczny - mniejsze zło. Usprawiedliwione jest również wszelkie działanie, które zabezpieczy dowody na to w jakich warunkach lekarz musiał dokonywać wyboru. Zalecane jest wręcz gromadzenie pisemnych oświadczeń osób zainteresowanych czy wręcz nagrywanie telefonem (za ich zgodą) oświadczeń, które składają. Wszystko to, żeby w późniejszym ewentualnym postępowaniu móc wykazać okoliczności w jakich doszło do udzielenia lub nie udzielenia świadczenia. Przykładowo, jeżeli pacjent jest w stanie krytycznym a rodzina sprzecza się co do tego czy jest świadkiem Jehowy i czy życzyłby sobie takiego zabiegu wiążącego się z koniecznością transfuzji krwi, czy też szukają oświadczenia o braku zgody na taki zabieg a inni członkowie twierdzą, że o takim braku zgody nie wiedzą, to wówczas należy najpierw odebrać pisemne oświadczenie od tych członków rodziny, którzy życzą sobie dokonania zabiegu albo nawet ich nagrać, gdzie potwierdzą, że brak jest wiarygodnej informacji o sprzeciwie. Następnie zabieg należy wykonać. W sytuacji, gdy po zabiegu okaże się, że faktycznie istniał sprzeciw, to lekarz będzie miał, moim zdaniem skuteczny argument uwalniający go od odpowiedzialności, że został wprowadzony w błąd nie ze swojej winy, co skutkowało przeprowadzeniem zabiegu. W każdej sytuacji zachować należy racjonalność, a czasami kierować się wyborem mniejszego zła. Odpowiedzialność lekarza (w konsekwencji również placówki, w której pracuje) zawsze jest odpowiedzialnością na zasadzie winy (zarówno chodzi tu o odpowiedzialność karną i cywilną). W celu wykazania braku winy należy udowodnić, że zachowana została należyta staranność uwzględniająca dorobek wiedzy aktualny na chwilę zdarzenia. Jeżeli lekarz udowodni, że sytuacja była kryzysowa, wymagała natychmiastowych działań, a brak było jednoznacznej i wiarygodnej informacji co do woli pacjenta, żeby jego życia czy zdrowia nie ratować, to moim zdaniem nigdy odpowiedzialności nie powinien ponieść, nawet gdyby okazało się, że wykonał zabieg, któremu pacjent się faktycznie sprzeciwiał. Również z perspektywy odpowiedzialności karnej zdecydowanie lepiej być oskarżonym o występek naruszenia prawa pacjenta niż o spowodowanie poważnego uszczerbku na zdrowiu lub zgonu pacjenta na skutek zaniechania udzielenia pomocy medycznej. Kara za ten drugi czyn jest nieporównywalnie surowsza. Co więcej, przeciwko temu pierwszemu czynowi w sytuacji kiedy lekarz działa, żeby ratować życie lub zdrowie pacjenta przed poważnym uszczerbkiem, myślę, że często będzie można się obronić kontratypem stanu wyższej konieczności (art. 26 Kodeksu Karnego) - to jest lekarz uwolni się od odpowiedzialności wskazując, że poświęcił dobro pacjenta w postaci jego przekonań religijnych i prawa do bycia poddanym świadczeniu medycznemu jedynie za zgodą na rzecz ratowania dobra daleko dalej cennego - życia lub zdrowia. W razie pytań proszę o kontakt. |
|